Tadeusz Chołociński

 

 

Wspo­mnie­nie o Tade­uszu Macie­ju Chołocińskim

(z Kro­ni­ki Rodzi­ny Chołocińskich)

córka Tere­sa Gwara

 

 

„Gdzie jest twój tato?”, „Jesteś zawsze z mamą, a gdzie twój ojciec?” – takie i podob­ne pyta­nia bar­dzo czę­sto towa­rzy­szy­ły mi w szko­le, liceum, wśród dzie­ci, mło­dzie­ży. Moja odpo­wiedź była zawsze taka sama: zgi­nął na wojnie.
Bo nie można było ina­czej. Nie można było mówić, że był w nie­wo­li sowiec­kiej i że z niej nie wró­cił. Kłam­stwo katyń­skie „żyło” do 1989 roku, choć w tzw. dru­gim obie­gu (poza cen­zu­rą) publi­ko­wa­no wydaw­nic­twa ujaw­nia­ją­ce praw­dę. A ja jako dziec­ko, odkąd zda­wa­łam sobie spra­wę, że Tato wal­czy na woj­nie, pyta­łam cią­gle Mamy, kiedy wróci i kiedy wróci. Nie mogąc się Go docze­kać, posta­no­wi­łam napi­sać list do Taty. Mama pyta­ła: „A na jaki adres wyślesz list, bo nie wiem, gdzie teraz jest Tato?”. W swoim dzie­cię­cym rozu­mo­wa­niu uwa­ża­łam, że jak jest na woj­nie – to tam wyślę list!!! I są w pamiąt­kach rodzin­nych trzy kar­tecz­ki (pisa­ne wio­sną 1945 roku dzie­cię­cy­mi „kul­fo­na­mi” – mia­łam nie­ca­łe 6 lat) zaadre­so­wa­ne: W. Pan Tatuś na woj­nie. A w tre­ści, że tęsk­ni­my i cze­ka­my z Mamą.

Ojciec uro­dził się 9 lipca 1910 roku w Ger­la­cho­wie, w mająt­ku rodzin­nym Jaź­wi­ny koło San­do­mie­rza. Był synem Jana i Mar­ce­li­ny z Sosn­kow­skich – sio­stry gen. Kazi­mie­rza Sosn­kow­skie­go. Miał czte­rech braci: Janu­sza, Lesz­ka, Prze­my­sła­wa i Bar­tło­mie­ja. Po ukoń­cze­niu w 1931 roku Poma­tu­ral­ne­go Tech­ni­kum Budo­wy Mły­nów w Byd­gosz­czy, pra­co­wał przez dwa lata w Mini­ster­stwie Spraw Wewnętrz­nych w War­sza­wie, a następ­nie po wybu­do­wa­niu przez sie­bie mły­nów w Osie­ku koło San­do­mie­rza (paro­wy) i w Bara­no­wie San­do­mier­skim (elek­trycz­ny), zamiesz­kał w Bara­no­wie razem z Zofią Hali­ną z Raniec­kich, z którą oże­nił się 28 stycz­nia 1939.

Jako rezer­wi­sta w ran­dze pod­po­rucz­ni­ka został przy­dzie­lo­ny do 9. Baonu Czoł­gów i Samo­cho­dów Pan­cer­nych. W stycz­niu 1938 roku otrzy­mał nomi­na­cję na porucz­ni­ka w Kor­pu­sie Ofi­ce­rów Broni Pan­cer­nej, następ­nie prze­nie­sio­ny został jako ofi­cer rezer­wy do Zmo­to­ry­zo­wa­nej Kawa­le­rii sta­cjo­nu­ją­cej w Lubli­nie (24. Pułk Uła­nów w Kra­śni­ku 10. Bry­ga­da Kawa­le­rii Zmotoryzowanej).
Po otrzy­ma­niu karty mobi­li­za­cyj­nej Ojciec wyje­chał do swo­jej jed­nost­ki z Bara­no­wa San­do­mier­skie­go w dniu 3 wrze­śnia 1939. Była to nie­dzie­la. Pra­wie cały dzień przez radio nada­wa­no pio­sen­kę w wyko­na­niu Mie­czy­sła­wa Fogga „Ta ostat­nia nie­dzie­la”. W naj­śmiel­szych ocze­ki­wa­niach oboje z Mamą nie sądzi­li, że rze­czy­wi­ście będzie ich ostat­nią nie­dzie­lą. Melo­dia ta do końca życia Mamy (zm. 27 lipca 2012) przy­po­mi­na­ła Jej ostat­nie chwi­le spę­dzo­ne z Ojcem.

Od wrze­śnia 1939 do marca 1945 roku Mama, a po moim uro­dze­niu ze mną, miesz­ka­ła u rodzi­ny Ojca w Szwa­gro­wie, gdzie stryj Ojca był ple­ni­po­ten­tem jed­ne­go z mająt­ków Radzi­wił­łów. I tutaj, ku ogrom­ne­mu zasko­cze­niu Mamy i rodzi­ny, w listo­pa­dzie 1939 roku zgło­sił się kra­wiec z Połań­ca z infor­ma­cją od Ojca, że jest w obo­zie jeniec­kim w Sta­ro­biel­sku w Rosji. Szok dla wszyst­kich: co?, jak?, gdzie?, skąd? No i radość, bo jak w nie­wo­li rosyj­skiej, to na pewno nie­dłu­go wróci!!!

I tu cała opo­wieść: „W obo­zie w Sta­ro­biel­sku ofi­ce­ro­wie byli oddzie­le­ni dru­ta­mi od żoł­nie­rzy sze­re­go­wych. Gdy roz­nio­sła się wieść, że będą oni zwol­nie­ni, Ojciec zaczął cho­dził wzdłuż ogro­dze­nia i wołał: ‘Czy jest ktoś z San­do­mier­skie­go?’ I pod­szedł do Ojca (do ogro­dze­nia) żoł­nierz, który oka­zał się kraw­cem z Połań­ca i znał rodzi­nę Cho­ło­ciń­skich. Ojciec pro­sił, że jeże­li uda mu się prze­żyć i dotrze do swo­jej rodzi­ny, to żeby prze­ka­zał Cho­ło­ciń­skim w Szwa­gro­wie infor­ma­cję od niego, że jest zdrów, i jak tylko będzie miał moż­li­wość, to będzie pisać do Mamy”.

Nie­ste­ty, nie­zna­ne są losy Ojca w cza­sie kam­pa­nii wrze­śnio­wej ani oko­licz­no­ści wzię­cia do nie­wo­li. Pierw­szą infor­ma­cję – list ze Sta­ro­biel­ska – Mama otrzy­ma­ła pod koniec grud­nia 1939, a do kwiet­nia 1940 roku jesz­cze jeden list i trzy kart­ki pocz­to­we. Mama wysła­ła do Ojca pięć listów. Wszyst­kie do Niego doszły, co potwier­dził otrzy­ma­ny przez Mamę tele­gram (napi­sa­ny w języ­ku nie­miec­kim), który szedł przez Moskwę, Ber­lin i War­sza­wę, infor­mu­ją­cy, że Tade­usz Maciej Cho­ło­ciń­ski otrzy­mał z domu pięć listów.
Tele­gram ten był ostat­nią wia­do­mo­ścią od Niego. Z całej otrzy­ma­nej kore­spon­den­cji zacho­wał się tylko list (bez koper­ty) i kart­ka pocztowa.

O moich naro­dzi­nach (9 listo­pa­da 1939) Ojciec dowie­dział się z listu Mamy, wysła­ne­go do Ojca w lutym 1940, i dołą­czo­ne­go moje­go zdję­cia jako trzy­mie­sięcz­ne­go dziec­ka. W kart­ce z datą 24 lute­go 1940 napi­sał: „Zochuś, jakże jestem wdzięcz­ny Bogu za nią i Tobie dłuż­ny”. Tak więc Ojca znam tylko z róż­nych rodzin­nych zdjęć i opo­wia­dań Mamy.

Zgi­nął mając nie­ca­łe 30 lat. Został pośmiert­nie odzna­czo­ny Odzna­ką Pamiąt­ko­wą Krzyż Kam­pa­nii Wrze­śnio­wej 1939 (Lon­dyn 1985), Meda­lem za udział w Woj­nie Obron­nej 1939 (War­sza­wa 1996), nomi­no­wa­ny do stop­nia kapi­ta­na decy­zją Pre­zy­den­ta RP (War­sza­wa 2007).

Przez lata w dniu 1 i 2 listo­pa­da zapa­la­ły­śmy z Mamą zni­cze w inten­cji Taty i skła­da­ły­śmy kwia­ty na Gro­bach Nie­zna­ne­go Żoł­nie­rza. Obie z Mamą doży­ły­śmy chwi­li, kiedy po 60 latach od śmier­ci Ojca szcząt­ki Jego spo­czę­ły w poświę­co­nej ziemi na Cmen­ta­rzu Ofiar Tota­li­ta­ry­zmu w Char­ko­wie-Pia­ti­chat­kach. Było to 17 czerw­ca 2000.
Byłam tam. Wra­że­nia nie da się opi­sać. Na 2,3 hek­ta­rach parku, poro­śnię­te­go prze­waż­nie klo­na­mi, jest 15 pol­skich gro­bów-kur­ha­nów, wyso­kich na około 60 cm, wyło­żo­nych kost­ką gra­ni­to­wą, w któ­rych znaj­du­ją się szcząt­ki 3820 jeń­ców Sta­ro­biel­ska. Na każ­dym kur­ha­nie drew­nia­ny krzyż i numer. Przy głów­nej alei po obu stro­nach umiesz­czo­ne są epi­ta­fia z nazwi­ska­mi Pomor­do­wa­nych. Na począt­ku alei połą­czo­ne krzy­żem dwie czę­ści ścia­ny żeliw­nej z wyry­ty­mi wszyst­ki­mi nazwi­ska­mi, pod krzy­żem dzwon, a przed ścia­ną żeliw­ny ołtarz. 
W któ­rym kur­ha­nie mogą być szcząt­ki Ojca – nie wia­do­mo. Pomy­śla­łam, że wybio­rę ten z nr 9, jest bli­sko ołta­rza, no i 9 jest dniem uro­dzin Ojca (9 lipca). Kiedy kła­dłam kwia­ty i zapa­la­łam znicz, pod­szedł nie­zna­ny mi pan i poło­żył na kur­ha­nie dużą biało-czer­wo­ną wią­zan­kę róż z napi­sem na szar­fie: „Od Ziemi San­do­mier­skiej”. Ode­bra­łam to jako jakiś znak, bo prze­cież Ojciec uro­dził się i wycho­wał wła­śnie tam.

Dzię­ki wspa­nia­łej, ogól­no­pol­skiej ini­cja­ty­wie „Para­fia­dy” sadze­nia „Dębów Pamię­ci” w ramach akcji „Katyń oca­lić od zapo­mnie­nia”, czyli jeden dąb — jedna ofia­ra mordu katyń­skie­go, uczest­ni­czy­łam w posa­dze­nia takie­go dębu moje­mu Ojcu. Przed dębem umiesz­czo­ny został obe­lisk z pięk­ne­go pia­skow­ca ze zdję­ciem Ojca i tabli­cą infor­ma­cyj­ną „Para­fia­dy”. Uro­czy­stość odby­ła się w Świd­ni­cy Ślą­skiej na pl. św. Mał­go­rza­ty w dniu 16 kwiet­nia 2011 roku, dzię­ki wła­dzom mia­sta, a przede wszyst­kim Świd­nic­kie­mu Obwo­do­wi Związ­ku Żoł­nie­rzy Armii Kra­jo­wej, i Huf­co­wi Har­cer­stwa Pol­skie­go. I od tej pory każ­de­go roku w kwiet­niu odby­wa­ją się tu uro­czy­ste obcho­dy Dnia Pamię­ci Ofiar Zbrod­ni Katyń­skiej. A dla­cze­go w Świd­ni­cy?, bo z tym mia­stem zwią­za­na jest część moje­go dzie­ciń­stwa, mło­dość i część doro­słe­go życia.

P.S. Kro­ni­kę Rodzi­ny Cho­ło­ciń­skich pro­wa­dzi bra­ta­nek Ojca – Marian Cho­ło­ciń­ski, syn Przemysława.