Stanisław Jasiński
Stanisław Jasiński z rodziną u znajomej
Moje wspomnienia z I i II wojny światowej dotyczące mojego Ojca
Wanda Lewandowska
Nazywam się Wanda Lewandowska i mieszkam w Chorzowie. Jestem córką policjanta z Chorzowa Starego starszego posterunkowego Stanisława Jasińskiego, urodzonego 7 maja 1898 w Wieluniu, z ojca Ignacego i matki Wiktorii z domu Świtalskiej.
Ojciec mój został zamordowany na rozkaz Stalina w 1940 roku przez NKWD w Kijowie – Ukraina, pochowany w Bykowni.
Z chwilą uzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku mój Ojciec mieszkał z rodziną w Wieluniu. Wstąpił jako ochotnik do tworzącego się wojska. Służył w Legionach w 4. pułku piechoty w Zegrzu, później w III batalionie 27. Pułku Piechoty w Częstochowie. Brał udział w licznych bitwach i potyczkach z wrogiem. Zgłosił się na odsiecz Lwowa, był dwa razy ranny. Na froncie przebywał trzy półrocza, to jest od 25 maja 1919 do 18 października 1920.
W listopadzie 1918 na czele plutonu POW rozbrajał Niemców w Węglowicach, Galewicach i Sokolnikach. Ze swoją 12. kompanią przeszedł cały szlak bojowy.
W wojsku awansował do stopnia sierżanta.
Otrzymał następujące odznaczenia wojskowe:
- Srebrny Krzyż Wojenny Virtuti Militari nr 1261
- Medal Niepodległości
- Medal Zwycięstwa i Wolności
- Krzyż Armii Ochotniczej
- Odznakę za Rany i Kontuzje z dwiema gwiazdkami.
Pośmiertnie:
- Medal za Udział w Wojnie Obronnej 1939 r.
- Krzyż Kampanii Wrześniowej 1939 (Katyń).
Oprócz tego przed II wojną światową Policja Państwowa odznaczyła Ojca Krzyżem za Długoletnią Pracę w Policji.
Po demobilizacji z wojska Ojciec przeszedł do pracy w Policji Województwa Śląskiego, gdzie był zatrudniony w latach 1924 – 1939, do wybuchu II wojny światowej w III Komisariacie Policji w Chorzowie Starym.
W międzyczasie ożenił się z moją Mamą, Stanisławą z domu Kotas (1922). Urodziło im się pięcioro dzieci: Stanisław, Edward, Helena, Wanda i Kazimierz. W chwili obecnej tylko ja jeszcze żyję.
Wybuch II wojny światowej rozdzielił nas na zawsze z Ojcem. W 1939 roku Tato wywiózł nas z Chorzowa do rodziny Mamy do Krzepic (do cioci Pelagii), a sam wrócił do Chorzowa, gdzie brał udział w obronie kopalni „Michał”. 2 września został ewakuowany na wschód Polski, razem z całą Komendą Policji Śląskiej.
Gdy 17 września wojska sowieckie zaatakowały nasz kraj, Ojciec znajdował się wraz z innymi policjantami w miejscowości Równe i tam został wzięty do niewoli. Przetrzymywany w więzieniu w Równem jako jeniec, został przetransportowany w marcu 1940 roku do więzienia w Kijowie na Ukrainę. Tam był przesłuchiwany, zamordowany i pogrzebany w Bykowni (figuruje na dyspozycyjnej liście ukraińskiej nr 42, poz. 102, nr akt 3450).
Rodzina początkowo myślała, że Ojciec jest w obozie w Ostaszkowie, gdyż był widziany w mieście Równe. Rozmawiała z Nim córka policjanta z Chorzowa (uciekali razem z Policją) – pani Walerus. Ojciec był uzbrojony, ubrany w mundur policyjny, prosił (jeśli wrócą do Chorzowa) o przekazanie wiadomości jego rodzinie, że żyje.
Ponadto w grudniu 1939 przyszedł list z Ostaszkowa do pani Szafranek, która była żoną policjanta z Chorzowa, że w obozie w Ostaszkowie są policjanci z Chorzowa Starego, mianowicie: Kilisz, Walerus i Jasiński. Co do mojego Ojca, ta wiadomość po kilkudziesięciu latach okazała się pomyłką, gdyż chodziło o innego policjanta, który miał te same dane osobowe, co mój Ojciec, z tą różnicą, że ten policjant [też Stanisław Jasiński – przyp. MŚ] z Ostaszkowa miał ojca o imieniu Franciszek, natomiast ojciec mojego Taty miał imię Ignacy. Tak powstała pomyłka, która wyjaśniła się dopiero po przekazaniu Polsce przez Ukrainę list katyńskich pomordowanych na Ukrainie z rozkazu Stalina oraz NKWD w Kijowie policjantów, żołnierzy Wojska Polskiego oraz innych Polaków.
Jak wcześniej wspomniałam, w chwili wybuchu wojny w 1939 roku byliśmy, to jest Mama z rodzeństwem w Krzepicach u siostry Mamy, Pelagii. 1 września o godzinie 4 rano nadleciały niemieckie samoloty i zaczęło się bombardowanie miasta. Nasza rodzina z innymi mieszkańcami zaczęła uciekać. Pamiętam płonące domy, krzyki ludzi i zwierząt, bomby spadające z samolotów i strzały do uciekających cywili. Nasza Mama uciekała z nami i dziewięciomiesięcznym bratem Kazimierzem na rękach do lasu i ciągle się bałam, że nas zabiją. Uciekaliśmy przez Radom, Radomsko, Końskie i inne miejscowości. Spaliśmy na gołej ziemi w kartofliskach na polach. Byłam ciągle głodna, jedliśmy to, co znaleźliśmy na polach oraz co nam dali wieśniacy. Uciekaliśmy do Warszawy, bo tam Mama miała się spotkać z moim Tatą. Nigdy do tego nie doszło, ponieważ wojska niemieckie wcześniej zajęły Warszawę, a my byliśmy na trasie ucieczki. Wtedy Mama podjęła decyzję o powrocie do domu.
Do Chorzowa po różnych przejściach i miesięcznej tułaczce przyjechaliśmy na początku października. Był to koniec naszej tułaczki po kraju, a zaczęły się prześladowania przez Niemców.
Zostaliśmy wyrzuceni na bruk z naszego mieszkania. Mama nie przyjęła obywatelstwa niemieckiego, tzw. „volkslisty”, i musiała się na każde wezwanie zgłaszać do gestapo w Chorzowie. Na żywność i odzież Mama otrzymała specjalne kartki oznaczone literą P w trójkącie, które można było realizować tylko w specjalnych sklepach. Do zamieszkania przydzielono nam jedną izbę po dawnej stajni, gdzie trzymano konia. Rodzeństwo zaraz musiało pójść do pracy fizycznej. Edward pracował w gospodarstwie u rolnika Białasa w Chorzowie (do końca wojny), a siostra Helena jako sprzątaczka w drogerii u Niemca. Najstarszy brat Stanisław został wysłany na roboty do Niemiec, gdzie przebywał przez dwa lata. Po powrocie był zatrudniony w młynie w Chorzowie. Ja musiałam uczęszczać do niemieckiej szkoły, a najmłodszy brat Kazimierz był przy Mamie.
Nikt już dzisiaj z nich nie żyje, oprócz mnie.
Mama zmarła 6 kwietnia 1962. Ja jestem wdową – mąż zmarł w 1987 roku. Mam jednego syna Marka, z wykształcenia doktor nauk chemicznych oraz dwoje wnuków: Joasię i Radosława, którzy w chwili obecnej są studentami, synowa Maria jest lekarzem.
Jeszcze jedna sprawa dotyczy mojego Ojca. Mianowicie w dniu 18 kwietnia 2010 odbyło się w Wieluniu uroczyste poświęcenie tablicy pamiątkowej łącznie z posadzeniem Dębu Katyńskiego na cześć mojego Taty. Tablicę ufundował Komitet Organizacyjny i Władze miasta Wielunia wraz z mieszkańcami z okazji 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. W uroczystości tej brała udział moja Rodzina.
(rękopis p. Wandy Lewandowskiej otrzymałam w kwietniu 2012 – Maria Śliwińska)