Piotr Jankowski

   

wspo­mnie­nie: Paweł M. Nawrocki

 

„Wuj Piotr” – bo tak o nim mówi­li­śmy, choć w rze­czy­wi­sto­ści był bra­tem moje­go dziad­ka – rodzin­na legen­da, czło­wiek weso­ły, towa­rzy­ski, o ujmu­ją­cym spo­so­bie bycia, w grun­cie rze­czy szedł przez życie samot­nie, bez­owoc­nie poszu­ku­jąc trwa­łej „przy­sta­ni”, „brat­niej duszy”, kogoś, kto potra­fił­by go zro­zu­mieć i zaak­cep­to­wać. Nauczy­ciel, żoł­nierz, zgi­nął, nie zdą­żyw­szy zało­żyć wła­snej rodzi­ny. Pozo­stał kawa­le­rem, a my naj­bliż­szy­mi jego krew­ny­mi. O wuju Pio­trze czę­sto sły­sze­li­śmy rodzin­ne opo­wie­ści, zawsze w aurze tajem­ni­cy zwią­za­nej z panu­ją­cym sys­te­mem wasal­nej ule­gło­ści wobec Związ­ku Sowiec­kie­go. Byli­śmy nie­ja­ko spad­ko­bier­ca­mi pamię­ci o nim.

            Uro­dził się 31 stycz­nia 1907 roku w Łodzi, praw­do­po­dob­nie w dość nie­wiel­kim miesz­kan­ku swych rodzi­ców, w domu przy ul. Podrzecz­nej 26/71a, jako siód­me z ośmior­ga dzie­ci. Dzie­ciń­stwo spę­dził jed­nak już – zapew­ne po zawo­do­wym awan­sie ojca – w obszer­nym miesz­ka­niu, na pierw­szym pię­trze muro­wa­nej kamie­ni­cy (w oko­li­cy domi­no­wa­ła zabu­do­wa drew­nia­na bądź tzw. „famu­ły” o niż­szym stan­dar­dzie) przy ul. Podrzecz­nej 22/69 m. 7 (oba te budyn­ki nale­ża­ły do „impe­rium” I.K. Poznań­skie­go). Jego ojciec, Win­cen­ty – mistrz ślu­sar­ski – jak gło­szą fami­lij­ne prze­ka­zy, nad­zo­ro­wał funk­cjo­no­wa­nie głów­nej maszy­ny paro­wej napę­dza­ją­cej warsz­ta­ty pracy w nie­mal całej fabry­ce, stąd jego sto­sun­ko­wo wyso­ka pozy­cja wśród robot­ni­czej braci i bar­dziej godzi­we lokum oraz zarob­ki. Matka, Bro­ni­sła­wa, pozo­sta­wa­ła „przy mężu”, z poświę­ce­niem zaj­mu­jąc się domem i dzieć­mi. W każdy pią­tek wycią­ga­ła wiel­ką balię i na tarze opie­ra­ła dzie­się­cio­oso­bo­wą rodzi­nę. Jeden z synów, Kazi­mierz, jesz­cze w pode­szłym wieku wspo­mi­nał spra­co­wa­ne od cią­głe­go pra­nia, powy­krzy­wia­ne artre­ty­zmem dło­nie matki.

            Na wybru­ko­wa­ne podwó­rze mały Pio­truś, a potem już doro­sły Piotr prze­cho­dził – od stro­ny dzi­siej­szej ul. Drew­now­skiej – przez sień nie­wiel­kie­go drew­niacz­ka, skąd było wej­ście do wspo­mnia­ne­go muro­wa­ne­go domu zamiesz­ka­łe­go m.in. przez rodzi­nę Jan­kow­skich. Amfi­la­do­we, ele­ganc­ko urzą­dzo­ne miesz­ka­nie skła­da­ło się z kuch­ni – podzie­lo­nej kota­rą na część kuchen­ną i jadal­ną – i dwóch pokoi na pierw­szym pię­trze: rzeź­bio­ne meble, fazo­wa­ne, być może krysz­ta­ło­we lustra, wiszą­ce na kwie­ci­ście wyta­pe­to­wa­nych ścia­nach obra­zy i zegar, firan­ki na kar­ni­szach bez osłon, foto­gra­fie, kwia­ty, skó­rza­na kana­pa. Rodzi­nie powo­dzi­ło się sto­sun­ko­wo nie­źle. Dbali o wykształ­ce­nie dzie­ci, opła­ca­jąc ich edu­ka­cję, wspie­ra­jąc w zdo­by­wa­niu dobrych zawo­dów, a gdy doro­sły, ojciec wie­lo­krot­nie wspo­ma­gał ich pożycz­ka­mi. W okre­sie let­nim wyjeż­dża­li do leśni­czów­ki w oko­li­cy Pod­dę­bic lub koło Spały, do leśni­cze­go będą­ce­go krew­nym (może kuzy­nem) Wincentego.

            W domu Jan­kow­skich musiał pano­wać duch patrio­tycz­ny, wielu bowiem jego miesz­kań­ców wyka­za­ło się posta­wą godną swo­ich cza­sów. Edmund – nauczy­ciel, dzia­łacz PPS, bodaj w latach dwu­dzie­stych współ­wy­daw­ca łódz­kiej gaze­ty o pro­fi­lu zbli­żo­nym do kato­lic­kie­go. Sta­ni­sław – żoł­nierz I Bry­ga­dy Legio­nów, ranny pod­czas ataku na bagne­ty pod wsią Kukle na Woły­niu w 1915 roku, w 1917 po „kry­zy­sie przy­się­go­wym” ucie­ka z jadą­ce­go do obozu inter­no­wa­nia w Szczy­pior­nie trans­por­tu legio­ni­stów i ukry­wa się pod przy­bra­nym nazwi­skiem, bie­rze udział w roz­bra­ja­nia Niem­ców w listo­pa­dzie 1918 i w woj­nie z bol­sze­wi­ka­mi w 1920 roku, odzna­czo­ny Krzy­żem Walecz­no­ści. Bole­sław – w latach 1915 – 1916 w Oddzia­le Skau­to­wym przy II Bry­ga­dzie Legio­nów, POW-iak pseu­do­nim „Kuba”, brał udział w roz­bra­ja­nia Niem­ców, inter­no­wa­ny w Szczy­pior­nie-Ben­ja­mi­no­wie, uczest­nik I wojny świa­to­wej i wojny pol­sko-bol­sze­wic­kiej, odzna­czo­ny Krzy­żem Walecz­no­ści, naj­praw­do­po­dob­niej dzia­łał w służ­bach wywia­du AK, tzw. „Dwój­ce” ps. “Kuba”, powsta­niec war­szaw­ski w Zgru­po­wa­niu „Kry­bar”. Kazi­mierz – w 1917 roku har­cerz, POW-iak ps. „Burza, udział w roz­bra­ja­niu Niem­ców, uczest­nik wojny pol­sko-bol­sze­wic­kiej. Rodzi­na była także reli­gij­na, o czym świad­czą zacho­wa­ne imien­ne potwier­dze­nia odby­tych spo­wie­dzi w para­fii Wnie­bo­wzię­cia N.M.P.

            Mały Piotr, miesz­ka­jąc przy ul. Podrzecz­nej, praw­do­po­dob­nie wolne chwi­le spę­dzał, bie­ga­jąc mię­dzy doroż­ka­mi na ul. Zgier­skiej oraz woza­mi i kra­ma­mi pobli­skie­go Sta­re­go Rynku, roz­brzmie­wa­ją­ce­go nawo­ły­wa­niem prze­ku­pek, zachwa­la­niem żydow­skich towa­rów, gwa­rem tar­gu­ją­cych się kupu­ją­cych i sprze­daw­ców. Może nawet jeź­dził Łódz­ką Elek­trycz­ną Kole­ją, czyli tram­wa­ja­mi. Jego ojcu powo­dzi­ło się nie­źle, zapew­ne więc było ich na to stać (prze­jazd za 5 kopie­jek), przy­naj­mniej od czasu do czasu, w prze­ci­wień­stwie do zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści łodzian. Nie­ob­ca była mu też droga do para­fial­nej świą­ty­ni lub do sta­re­go, drew­nia­ne­go kościół­ka przy ul. Ogro­do­wej. Być może z zała­mań gzym­sów, z mrocz­nych oczo­do­łów okien i kla­tek scho­do­wych, z nazna­czo­nych trą­dem czasu ubyt­ków tynku, w jego dzie­cię­cej i mło­dzień­czej wyobraź­ni wyzie­ra­ły posęp­ne cie­nie nie­gdy­siej­szych i współ­cze­snych miesz­kań­ców tam­tej­szych kamie­nic i prze­wa­ża­ją­cych w tej oko­li­cy drew­nia­nych, robot­ni­czych i kupiec­kich, czę­sto par­te­ro­wych, obskur­nych dom­ków, a już cał­kiem na jawie przy­gry­wa­li ulicz­ni kata­ry­nia­rze, sły­chać było nawo­ły­wa­nie ostrzy­no­ży i szmo­tów („szmot, szmot, szmo­ty sku­pu­ję, garcz­ki lutu­ję, szmo­ty, szmo­ty na gał­ga­ny…”), o brza­sku dnia budził go ryk syre­ny  i ryt­micz­ny stu­kot tre­pów, w któ­rych robot­ni­cy sen­nie podą­ża­li, by o godzi­nie szó­stej być już przy warsz­ta­tach pracy.

            Po ukoń­cze­niu publicz­nej szko­ły powszech­nej i któ­re­goś z pobli­skich gim­na­zjów, wuj Piotr wstą­pił do Miej­skie­go Semi­na­rium Nauczy­ciel­skie­go im. Ewa­ry­sta Est­kow­skie­go w Łodzi przy ul. Czer­wo­nej 8, gdzie w 1929 uzy­skał dyplom nauczy­cie­la szkół powszech­nych. Jed­nak zapew­ne nieco wcze­śniej, jak to pobrzmie­wa w mgli­stych rodzin­nych wspo­mnie­niach, z powo­du „dystan­su do nauki” pra­co­wał jako dekarz.

– Popatrz, ten dach ja robi­łem – mówił z dumą, spa­ce­ru­jąc z dziew­czy­na­mi, a one śmia­ły się i nie dowierzały.

            Okres mię­dzy­wo­jen­ny to także cało­ro­dzin­ne i przy­ja­ciel­skie wyjaz­dy za mia­sto, głów­nie do wspo­mnia­nej pod­dę­bic­kiej leśni­czów­ki, majów­ki m.in. w oko­li­cach Alek­san­dro­wa Łódz­kie­go, let­ni­sko­wa­nia, prze­jażdż­ki wozem, odpo­czy­nek na hama­kach i leża­kach, przy dźwię­kach muzy­ki pły­ną­cej z gra­mo­fo­nu na korb­kę. Oprócz Pio­tra jeź­dzi­li jego rodzi­ce (po 1931 roku już tylko ojciec), rodzeń­stwo z bliż­szy­mi i dal­szy­mi rodzi­na­mi, przy­ja­cie­le domów. Na zacho­wa­nych foto­gra­fiach z prze­ło­mu lat dwu­dzie­stych i trzy­dzie­stych widać har­mo­nij­ną atmos­fe­rę, pogod­ne twa­rze, fami­liar­ne poufa­ło­ści, zalot­ne pozy pięk­nych pań, kre­acje niczym z żur­na­li mód. Prym w weso­ło­ściach i figlach zdaje się wieść wła­śnie wuj Piotr.

            W 1929 roku wstą­pił do Szko­ły Pod­cho­rą­żych Rezer­wy Pie­cho­ty w Śre­mie, którą ukoń­czył 30 czerw­ca 1930 w ran­dze kapra­la pod­cho­rą­że­go rezer­wy. Rów­no­cze­śnie od 1 paź­dzier­ni­ka 1929 do 16 wrze­śnia 1930 peł­nił służ­bę woj­sko­wą w 37 Pułku Pie­cho­ty Ziemi Łęczyc­kiej, a od 13 czerw­ca do 23 lipca 1932 odby­wał w tymże pułku prak­ty­ki jako instruk­tor i wycho­waw­ca (w doku­men­tach z tego okre­su wid­nie­je adno­ta­cja: „Instruk­tor i wycho­waw­ca b. dobry, nada­je się na dowód­cę plu­to­nu”). 1 stycz­nia 1933 roku mia­no­wa­ny został pod­po­rucz­ni­kiem rezer­wy. Od 25 czerw­ca do 20 lipca 1935 i od 26 czerw­ca do 14 lipca 1936 pro­wa­dził ćwi­cze­nia woj­sko­we w 8 kom­pa­nii 37 pp jako dowód­ca plu­to­nu strzel­ców. Pod­czas ferii zimo­wych 1931 roku ukoń­czył kurs komen­dan­tów Ligi Obro­ny Powietrz­nej i Prze­ciw­ga­zo­wej (LOPiP). Był czyn­nym człon­kiem Związ­ku Strze­lec­kie­go, LOPiP, Związ­ku Ofi­ce­rów Rezer­wy oraz łódz­kie­go Oddzia­łu Związ­ku Nauczy­ciel­stwa Polskiego.

            W 1930 roku został zaan­ga­żo­wa­ny jako nauczy­ciel kon­trak­to­wy na tere­nie Łodzi, a rok póź­niej mia­no­wa­ny nauczy­cie­lem tym­cza­so­wym publicz­nej szko­ły powszech­nej. W 1933 roku w Płoc­ku ukoń­czył kurs ustro­jo­wo-pro­gra­mo­wy dla nauczy­cie­li. 22 marca 1934 roku zdał egza­min prak­tycz­ny na nauczy­cie­la publicz­nych szkół powszech­nych z wyni­kiem dobrym, uzy­sku­jąc tym samym kwa­li­fi­ka­cje zawo­do­we. Od 11 maja 1935 został nauczy­cie­lem sta­łym publicz­nych szkół powszechnych.

            Uczył w kilku łódz­kich publicz­nych szko­łach powszech­nych: w 1930 roku na sta­no­wi­sku nauczy­cie­la kon­trak­to­we­go w SP nr 119 im. Sta­ni­sła­wa Sta­szi­ca, w 1931 prze­nie­sio­ny na wła­sną proś­bę na sta­no­wi­sko nauczy­cie­la kon­trak­to­we­go do SP nr 77, a następ­nie w tym samym roku na sta­no­wi­sku nauczy­cie­la kon­trak­to­we­go do SP nr 55, zaś w 1931 roku zaan­ga­żo­wa­ny jako nauczy­ciel kon­trak­to­wy w SP nr 42 przy ul. Przy­szko­le 42. Od 1 wrze­śnia 1933 do wybu­chu II wojny świa­to­wej pra­co­wał w SP nr 17, ul. Lima­now­skie­go 124a. Uczył też w szko­le w Zgierzu.

            Od 1935 roku do wybu­chu wojny był słu­cha­czem Wydzia­łu Nauk Peda­go­gicz­nych Wol­nej Wszech­ni­cy Pol­skiej, oddział w Łodzi, przy ul. Dr.Sterlinga 24. Był też człon­kiem Towa­rzy­stwa Brat­niej Pomo­cy Stu­denc­kiej WWP. W paź­dzier­ni­ku 1938 współ­pra­co­wał w orga­ni­zo­wa­niu „V Tygo­dnia Szko­ły Powszech­nej” w Łodzi. W lutym 1939 ukoń­czył Col­le­gium Peda­go­gi­cum na WWP w Warszawie.

            Naj­wię­cej, nie­ste­ty szcząt­ko­wych wspo­mnień i zacho­wa­nych archi­wa­liów pocho­dzi z okre­su pracy wuja Pio­tra w SP nr 17. Wśród doku­men­tów prze­trwa­ła jego przy­się­ga nauczy­ciel­ska, w realiach dzi­siej­sze­go szkol­nic­twa raczej nie­moż­li­wa do zło­że­nia w takiej for­mie: „Przy­się­gam Panu Bogu Wszech­mo­gą­ce­mu, że w wyko­ny­wa­niu mych obo­wiąz­ków służ­bo­wych, szcze­gól­nie w zakre­sie wycho­wa­nia i naucza­nia powie­rzo­nej mi mło­dzie­ży, przy­czy­niać się będę ze wszyst­kich sił do grun­to­wa­nia wol­no­ści, nie­pod­le­gło­ści i potę­gi Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej, któ­rej zawsze wier­nie słu­żyć będę. Wszyst­kich oby­wa­te­li kraju w rów­nem mając zacho­wa­niu, prze­pi­sów prawa strzec będę pil­nie, obo­wiąz­ki swego sta­no­wi­ska speł­niać gor­li­wie i sumien­nie, pole­ce­nia mych prze­ło­żo­nych wyko­ny­wać dokład­nie a tajem­ni­cy urzę­do­wej docho­wam. Tak mi, Panie Boże, dopomóż”.

            Wujek Piotr, pomi­mo nie­zbyt wyso­kie­go wzro­stu, za to z bujną, nie­sfor­nie falu­ją­cą czu­pry­ną, miłym i weso­łym uspo­so­bie­niem, figlar­nym spoj­rze­niem, elo­kwen­cją i kul­tu­rą oso­bi­stą, miał duże powo­dze­nie u kobiet. Pod­bi­jał serca zarów­no kole­ża­nek z pracy, jak i uczen­nic. Nie kryły się z tym nawet pod­czas roz­mów po 50 – 60 latach. O zła­ma­nych przez niego nie­wie­ścich ser­cach opo­wia­da­ła mi pani Hele­na Badow­ska (wów­czas świą­tek, oku­pa­cyj­na nauczy­ciel­ka moje­go ojca z „taj­nych kom­ple­tów”), uczą­ca przed wojną w SP nr 17. Zresz­tą pod­czas tych opo­wie­ści i gdy prze­ka­zy­wa­ła mi pie­czo­ło­wi­cie prze­cho­wa­ne przez dzie­się­cio­le­cia foto­gra­fie wujka, jej zmę­czo­ne życiem oczy odzy­ski­wa­ły mło­dzień­czy blask i nutę roz­ma­rze­nia. Ostat­nie zda­nie jej oku­pa­cyj­ne­go pamięt­ni­ka brzmi: „Piotr Jan­kow­ski nie prze­żył wojny”. Nato­miast spo­tka­na przez wujka sio­strze­ni­cę dawna jego uczen­ni­ca z uśmie­chem wspo­mi­na­ła: „Wszyst­kie się w nim kocha­ły­śmy”. Zresz­tą także wujek nie był dłuż­ny, zwłasz­cza swoim kole­żan­kom, o czym świad­czą choć­by zdję­cia, na któ­rych co rusz wid­nie­je z inną spo­śród nich.

            Jed­nak obok owej weso­ło­ści i wyczu­le­nia na wdzię­ki nie­wie­ście, wujek Piotr wyka­zy­wał, gdy było trze­ba, dużą odpo­wie­dzial­ność, powa­gę i powścią­gli­wość. Widać to w jego życio­wej posta­wie i w zacho­wa­nej korespondencji.

            Zabie­ga­jąc po raz pierw­szy o pracę, w napi­sa­nym we wrze­śniu 1930 roku poda­niu o mia­no­wa­nie na nauczy­cie­la „w jed­nej ze szkół m. Łodzi”, swą proś­bę moty­wo­wał koniecz­no­ścią opie­ki nad miesz­ka­ją­cy­mi w Łodzi rodzi­ca­mi (ojciec z racji pode­szłe­go wieku już nie pra­co­wał), zwłasz­cza nad chorą na raka matką (która zmar­ła kilka mie­się­cy póź­niej). Mimo posia­da­nia sied­mior­ga rodzeń­stwa, po śmier­ci matki nie­któ­re wigi­lij­ne wie­czo­ry spę­dzał przy jej grobie.

            Po tra­gicz­nej śmier­ci w wypad­ku dro­go­wym w 1938 roku brata Sta­ni­sła­wa, wuj Piotr zobo­wią­zał się pokryć jego dług wobec Związ­ku Pra­cow­ni­ków Skar­bo­wych w Sierp­cu. Stało się to o tyle trud­ne, że w tym samym cza­sie nasi­li­ła się poważ­na, jak się nie­ba­wem oka­za­ło, śmier­tel­na cho­ro­ba miesz­ka­ją­ce­go w War­sza­wie naj­star­sze­go z rodzeń­stwa, brata Edmun­da. Wujek odwie­dzał go czę­sto, wspie­ra­jąc w tych trud­nych chwi­lach także bra­to­wą Lud­mi­łę. Wszyst­ko to pocią­ga­ło za sobą spore kosz­ty. W marcu 1938  wuj Piotr prosi Kura­to­rium o prze­nie­sie­nie do któ­rejś z war­szaw­skich szkół, co dodat­ko­wo umoż­li­wi mu kon­ty­nu­owa­nie stu­diów na WWP w sto­li­cy i miesz­ka­nie w tym cza­sie u brata. Ten plan jed­nak nie doszedł do skutku.

            Sio­strze­ni­ca Pio­tra, Jani­na (z nią i jej rodzi­ca­mi miesz­kał), oraz bra­ta­ni­ca Tere­sa (Mama niżej pod­pi­sa­ne­go) prze­cho­wa­ły w zaka­mar­kach dzie­cię­cej pamię­ci strzę­py obra­zów i sytu­acji z nim związanych.

            Gdy przy­ja­ciel rodzi­ny, dok­tor Kra­jew­ski, który aku­rat miał skom­pli­ko­wa­ną ope­ra­cję, spóź­nił się na chrzci­ny Tere­ski, wuj Piotr sta­nął na wyso­ko­ści zada­nia i w jego zastęp­stwie poda­wał ją do chrztu.

            Do miesz­ka­nia przy ul. Podrzecz­nej, zamiesz­ki­wa­ne­go w ostat­nich latach przed wybu­chem wojny przez wujka, jego ojca, sio­strę Sabi­nę z mężem i córką, regu­lar­nie przy­cho­dzi­ła pani Fel­cia, peł­nią­ca rolę pomo­cy domo­wej i niani. Gdy Piotr wycho­dził do pracy, przy­go­to­wy­wa­ła mu na dru­gie śnia­da­nie – być może jego ulu­bio­ne – chru­pią­ce bułki z masłem i dżemem.

            Gdy uro­dzi­ła się wspo­mnia­na sio­strze­ni­ca – Janecz­ka – wujek z figlar­nym uśmie­chem zachwy­cał się nowym człon­kiem rodzi­ny, gło­śno podzi­wia­jąc jej rącz­ki, wło­ski, oczka, ząbki… Tu zawie­sił głos i zasko­czo­ny wykrzyknął:

– O cho­ler­ka, ona rze­czy­wi­ście ma ząbka !

            Wuj Piotr musiał być lubia­ny przez dzie­ci. Gdy kil­ku­let­nia bra­ta­ni­ca Tere­ska usły­sza­ła, że wujek ze swoją klasą ma przyjść do pobli­skie­go parku, z rado­ścią pobie­gła mu na spotkanie.

            W lipcu 1939 wujek prze­szedł ope­ra­cję wyrost­ka w Szpi­ta­lu Woj­sko­wym w Łodzi. 5 wrze­śnia, jesz­cze jako rekon­wa­le­scent, po zare­je­stro­wa­niu się w jed­no­st­ce odwie­dził brata Bole­sła­wa przy ul. Naru­to­wi­cza 111. 6 wrze­śnia przed wyru­sze­niem do jed­nost­ki miał ponow­nie odwie­dzić brata. W nocy z 5 na 6 wrze­śnia zate­le­fo­no­wał do Bole­sła­wa, prze­ka­zu­jąc mu wia­do­mość o wymar­szu do jed­nost­ki (kie­ru­nek praw­do­po­dob­nie na Piotr­ków). 6 wrze­śnia wyru­szył do owej jed­nost­ki (brak danych na temat jej sym­bo­lu i dokład­ne­go miej­sca sta­cjo­no­wa­nia; raczej nie był to 37 pp im. ks. J.Poniatowskiego w Kutnie).

Po 17 wrze­śnia dostał się do nie­wo­li sowiec­kiej. W wyka­zie oso­bo­wym z 18 paź­dzier­ni­ka figu­ru­je na liście inter­no­wa­nych w przej­ścio­wym obo­zie jeniec­kim w Putyw­lu (wia­do­mość, iż 29 paź­dzier­ni­ka 1939 Piotr prze­by­wał w obo­zie w Putyw­lu, 12 listo­pa­da tego roku otrzy­mał z PCK jego ojciec, który zmarł bli­sko dwa lata póź­niej, nie wie­dząc o śmier­ci syna). źró­dła histo­rycz­ne poda­ją, iż tego wła­śnie 18 paź­dzier­ni­ka wujek Piotr wraz z sze­ścio­ma ofi­ce­ra­mi z Łodzi pod­pi­su­je list skie­ro­wa­ny do szwedz­kiej amba­sa­dy w Moskwie. Naj­praw­do­po­dob­niej 1 listo­pa­da wyru­sza trans­por­tem jeniec­kim z Putyw­la, by 3 listo­pa­da dotrzeć do obozu w Kozielsku.

            Brat Kazi­mierz, prze­by­wa­ją­cy w pierw­szych tygo­dniach wojny na wschod­nich kre­sach RP, do końca swych dni nie mógł sobie daro­wać, że nie pod­cho­dził na sto­ją­cych na bocz­ni­cach pocią­gów z jeń­ca­mi i nie szu­kał brata. Ale wtedy jesz­cze nie wie­dział, że dostał się on do sowiec­kiej niewoli.

            Ostat­nie infor­ma­cje o Pio­trze Jan­kow­skim pocho­dzą z 25 listo­pa­da 1939 i ze 19 stycz­nia 1940 z kore­spon­den­cji jego zna­jo­me­go – Sta­ni­sła­wa Kostrzew­skie­go – podob­nie jak on łódz­kie­go nauczy­cie­la, rów­nież więź­nia Koziel­ska (w liście z 25 listo­pa­da infor­mu­je: „Razem ze mną miesz­ka Jan­kow­ski”, nato­miast w kar­cie pocz­to­wej z 19 stycz­nia nad­mie­nia: „Pio­trek czeka rów­nież odpo­wie­dzi od swo­ich”, co suge­ru­je, iż bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał on poro­zu­mieć się z rodzi­ną, w tym cza­sie wysie­dlo­ną bądź prze­by­wa­ją­cą w Alek­san­dro­wie Łódzkim).

            Pani Roma­na Kostrzew­ska – żona Sta­ni­sła­wa – podob­nie jak Kazi­mierz z rodzi­ną prze­sie­dlo­na do pod­łódz­kie­go Rado­gosz­cza i miesz­ka­ją­ca z nimi nie­mal po sąsiedz­ku, już wów­czas prze­ka­zu­je wujka naj­bliż­szym infor­ma­cje zawar­te w otrzy­ma­nej kore­spon­den­cji. Zapew­ne wła­śnie stąd pocho­dzi także zapi­sa­ny na kar­tecz­ce wyrwa­nej z kalen­da­rza z 1940 roku adres koziel­skie­go obozu.

            Piotr Jan­kow­ski – 28 kwiet­nia wywie­zio­ny z obozu w Koziel­sku w kie­run­ku Smo­leń­ska – został roz­strze­la­ny w Lesie Katyń­skim naj­praw­do­po­dob­niej 30 kwiet­nia 1940 (nr akt – 3222, lista nr 052/2 z 27.IV.1940r./str. 574, poz. 11/).

Takim jawił się w opo­wie­ściach krew­nych i przyjaciół.

            Krót­ko po woj­nie – wbrew póź­niej­szym usta­le­niom (nie ma o nim wzmian­ki na liście ziden­ty­fi­ko­wa­nych ofiar mordu katyń­skie­go) – Tere­sa uczą­ca się w pobli­żu włą­czo­ne­go radia sły­sza­ła nazwi­sko wujka wyczy­ty­wa­ne w jed­nej z zachod­nich sta­cji radio­wych oraz infor­ma­cję o zna­le­zio­nych przy nim przedmiotach.

            Poszu­ki­wa­nia poprzez rodzi­nę miesz­ka­ją­cą w Kana­dzie i tam­tej­sze Towa­rzy­stwo Pomo­cy Pola­kom także przy­nio­sło poło­wicz­ne efek­ty, gdyż – jak dono­si­ła bra­ta­ni­ca Wujka w przy­sła­nym liście – nie posia­da­li oni infor­ma­cji o Pola­kach prze­by­wa­ją­cych „na tere­nie wia­do­mym”, dys­po­no­wa­li jedy­nie spi­sem osób osa­dzo­nych „w kilku obo­zach”. Nazwi­sko „por. rez. Pio­tra Jan­kow­skie­go”, bez żad­nych dodat­ko­wych danych, figu­ro­wa­ło na liście Koziel­ska. „Gdyby to był on, to by zna­czy­ło, że został roz­strze­la­ny w Katy­niu mię­dzy 1 kwiet­niem a 15 majem 1940” – pisa­ła ciot­ka Krysia.

            Jed­nak cały czas tliła się w rodzi­nie iskier­ka nadziei, że być może jed­nak cudem prze­żył, sły­sza­ło się wszak strzę­py infor­ma­cji o przy­pad­ku pro­fe­so­ra Swia­nie­wi­cza i o żoł­nier­zach, któ­rzy w póź­niej­szym cza­sie z Koziel­ska tra­fi­li do armii Ander­sa. Jesz­cze w 1995 roku w doku­men­ta­cji nale­żą­cych do pana Zdro­jew­skie­go – jed­ne­go z łódz­kich bada­czy spra­wy katyń­skiej – syna ofi­ce­ra zamor­do­wa­ne­go w Katy­niu – figu­ro­wa­ła infor­ma­cja jako­by mój Stry­jecz­ny Dzia­dek był gdzieś (gdzie ?), przez kogoś (ale kogo ?) widzia­ny w… 1980 roku (sic!). Bacz­nie śle­dzi­li­śmy tele­wi­zyj­ny pro­gram świad­ko­wie, poma­ga­ją­cy w poszu­ki­wa­niach m.in. osób zagi­nio­nych pod­czas wojny, nasłu­chi­wa­li­śmy infor­ma­cji z Radia Wolna Euro­pa, Głosu Ame­ry­ki, BBC. Chcie­li­śmy wie­rzyć, że Wujek jed­nak prze­żył, jed­no­cze­śnie zda­jąc sobie spra­wę, iż to tylko poboż­ne życzenie.

            W domu Katyń nie był tema­tem tabu. Od naj­młod­szych lat sły­sze­li­śmy o nim w kon­tek­ście wuja Pio­tra, ale jed­no­cze­śnie gdzieś z tyłu głowy mie­li­śmy zako­do­wa­ne, że poza domem na ten temat mówić nie wolno. Do czasu.

            Zaczę­ło się od „pota­jem­nej” wizy­ty u miesz­ka­ją­cej opo­dal wdowy po panu Kostrzew­skim i u ich córki Wandy. Był koniec lat sie­dem­dzie­sią­tych. Ze wzru­sze­niem i namasz­cze­niem, wraz z towa­rzy­szą­cym mi dziad­kiem Kaziem – Wujka bra­tem – bra­li­śmy do rąk (dzia­dziuś już po raz któ­ryś z kolei) sfa­ty­go­wa­ną przez czas i prze­pła­ka­ną kore­spon­den­cję z Koziel­ska, a w niej ostat­nie infor­ma­cje o jesz­cze żyją­cym Wuju. Ta wizy­ta była dla mnie jakby „katyń­ską inicjacją”.

            Potem legen­da już nie dawa­ła spo­ko­ju. Stąd póź­niej­sze, tym bar­dziej zobo­wią­zu­ją­ce dowo­dy pamię­ci – radość z pierw­szych pół­ofi­cjal­nych publi­ka­cji („Biu­le­tyn Katyń­ski” z listą pomor­do­wa­nych, książ­ki, foto­gra­fie dołów śmier­ci) i uro­czy­sto­ści w okre­sie „kar­na­wa­łu” Soli­dar­no­ści, odręcz­ne „pla­ka­ty” w rocz­ni­cę „Katy­nia” pota­jem­nie wywie­sza­ne prze­ze mnie na szkol­nej gazet­ce łódz­kie­go XXIV LO w latach stanu wojen­ne­go, a w końcu cała bata­lia po 1989 roku o już imien­ne upa­mięt­nie­nie tych, któ­rzy zgi­nę­li na Wschodzie.

            Ale wcze­śniej, bo 15 listo­pa­da 1980 roku do pry­wat­ne­go skle­pi­ku pro­wa­dzo­ne­go przez mego Dziad­ka (pozo­sta­łość po rodzin­nej, jesz­cze przed­wo­jen­nej fir­mie, stąd być może łatwiej było tra­fić) zgło­sił się pan dr Wacław Szczy­giel­ski z proś­bą o wypo­ży­cze­nie – za pisem­nym pokwi­to­wa­niem – „foto­gra­fii oraz trzech doku­men­tów” Pio­tra Jan­kow­skie­go (kopie tra­fi­ły potem do pana Zyg­mun­ta Gaula – póź­niej­sze­go pierw­sze­go pre­ze­sa łódz­kiej „Rodzi­ny Katyń­skiej”). W tym cza­sie wyszu­ki­wa­łem już i gro­ma­dzi­łem wszel­kie „rodzin­ne szpar­ga­ły”, odszu­ka­łem więc sto­sow­ne archi­wa­lia i poprzez Dzia­dziu­sia prze­ka­za­li­śmy panu Szczygielskiemu.

            Kolej­nym prze­ło­mem była war­szaw­ska uro­czy­stość zło­że­nia ziemi katyń­skiej w Gro­bie Nie­zna­ne­go żoł­nie­rza (18 kwiet­nia 1989). Po wzru­sza­ją­cej czę­ści ofi­cjal­nej, ludzie, zwłasz­cza rodzi­ny, spra­gnio­ne moż­li­wo­ści wyra­że­nia swych uczuć, ze łzami, nie­kie­dy szlo­cha­jąc, speł­nia­ły skry­wa­ne przez dzie­się­cio­le­cia marze­nia o swo­bod­nym mówie­niu na temat swych bli­skich, któ­rych sym­bo­licz­na namiast­ka spo­czę­ła w urnie Grobu. Cisnę­li się do owej urny, czę­sto ludzie w bar­dzo pode­szłym wieku, pro­sząc, cza­sem wręcz bła­ga­jąc, by ich prze­pu­ścić, aby mogli tę urnę choć dotknąć lub ucałować.

            Opo­dal pomni­ka stała oto­czo­na wia­nusz­kiem „katyń­czy­ków” pani Boże­na Łojek, zapi­su­jąc ich do pierw­szej w jakiś spo­sób sfor­ma­li­zo­wa­nej – choć wciąż nie ofi­cjal­nej – wiel­kiej katyń­skiej rodzi­ny rodzin (która potem prze­kształ­ci­ła się w Sto­wa­rzy­sze­nie Rodzi­na Katyń­ska w War­sza­wie). Ze wzru­sze­niem i dumą i ja dołą­czy­łem do owej rodzi­ny, z cza­sem sta­jąc się człon­kiem war­szaw­skie­go a potem – wraz z Mamą – już łódz­kie­go Stowarzyszenia.

            Dopeł­nie­niem zobo­wią­za­nia wobec wuja Pio­tra i przy­rze­cze­nia pamię­ci o nim zło­żo­ne­go – wów­czas już nie­ży­ją­ce­mu – Dziad­ko­wi były imien­ne tablicz­ki na łódz­kim Pomni­ku ku czci Ofiar Katy­nia, na katyń­skim Memo­ria­le i w innych miej­scach pamię­ci, a także bio­gra­my Wujka w publi­ka­cjach książ­ko­wych i na oko­licz­no­ścio­wych wysta­wach. Waż­ny­mi wyda­rze­nia­mi były uro­czy­sto­ści wrę­cze­nia pośmiert­nych odzna­czeń dla Pio­tra Jan­kow­skie­go oraz awan­so­wa­nie go przez Pre­zy­den­ta RP na sto­pień porucz­ni­ka we wrze­śniu 2007 roku.