Piotr Jankowski
wspomnienie: Paweł M. Nawrocki
„Wuj Piotr” – bo tak o nim mówiliśmy, choć w rzeczywistości był bratem mojego dziadka – rodzinna legenda, człowiek wesoły, towarzyski, o ujmującym sposobie bycia, w gruncie rzeczy szedł przez życie samotnie, bezowocnie poszukując trwałej „przystani”, „bratniej duszy”, kogoś, kto potrafiłby go zrozumieć i zaakceptować. Nauczyciel, żołnierz, zginął, nie zdążywszy założyć własnej rodziny. Pozostał kawalerem, a my najbliższymi jego krewnymi. O wuju Piotrze często słyszeliśmy rodzinne opowieści, zawsze w aurze tajemnicy związanej z panującym systemem wasalnej uległości wobec Związku Sowieckiego. Byliśmy niejako spadkobiercami pamięci o nim.
Urodził się 31 stycznia 1907 roku w Łodzi, prawdopodobnie w dość niewielkim mieszkanku swych rodziców, w domu przy ul. Podrzecznej 26/71a, jako siódme z ośmiorga dzieci. Dzieciństwo spędził jednak już – zapewne po zawodowym awansie ojca – w obszernym mieszkaniu, na pierwszym piętrze murowanej kamienicy (w okolicy dominowała zabudowa drewniana bądź tzw. „famuły” o niższym standardzie) przy ul. Podrzecznej 22/69 m. 7 (oba te budynki należały do „imperium” I.K. Poznańskiego). Jego ojciec, Wincenty – mistrz ślusarski – jak głoszą familijne przekazy, nadzorował funkcjonowanie głównej maszyny parowej napędzającej warsztaty pracy w niemal całej fabryce, stąd jego stosunkowo wysoka pozycja wśród robotniczej braci i bardziej godziwe lokum oraz zarobki. Matka, Bronisława, pozostawała „przy mężu”, z poświęceniem zajmując się domem i dziećmi. W każdy piątek wyciągała wielką balię i na tarze opierała dziesięcioosobową rodzinę. Jeden z synów, Kazimierz, jeszcze w podeszłym wieku wspominał spracowane od ciągłego prania, powykrzywiane artretyzmem dłonie matki.
Na wybrukowane podwórze mały Piotruś, a potem już dorosły Piotr przechodził – od strony dzisiejszej ul. Drewnowskiej – przez sień niewielkiego drewniaczka, skąd było wejście do wspomnianego murowanego domu zamieszkałego m.in. przez rodzinę Jankowskich. Amfiladowe, elegancko urządzone mieszkanie składało się z kuchni – podzielonej kotarą na część kuchenną i jadalną – i dwóch pokoi na pierwszym piętrze: rzeźbione meble, fazowane, być może kryształowe lustra, wiszące na kwieciście wytapetowanych ścianach obrazy i zegar, firanki na karniszach bez osłon, fotografie, kwiaty, skórzana kanapa. Rodzinie powodziło się stosunkowo nieźle. Dbali o wykształcenie dzieci, opłacając ich edukację, wspierając w zdobywaniu dobrych zawodów, a gdy dorosły, ojciec wielokrotnie wspomagał ich pożyczkami. W okresie letnim wyjeżdżali do leśniczówki w okolicy Poddębic lub koło Spały, do leśniczego będącego krewnym (może kuzynem) Wincentego.
W domu Jankowskich musiał panować duch patriotyczny, wielu bowiem jego mieszkańców wykazało się postawą godną swoich czasów. Edmund – nauczyciel, działacz PPS, bodaj w latach dwudziestych współwydawca łódzkiej gazety o profilu zbliżonym do katolickiego. Stanisław – żołnierz I Brygady Legionów, ranny podczas ataku na bagnety pod wsią Kukle na Wołyniu w 1915 roku, w 1917 po „kryzysie przysięgowym” ucieka z jadącego do obozu internowania w Szczypiornie transportu legionistów i ukrywa się pod przybranym nazwiskiem, bierze udział w rozbrajania Niemców w listopadzie 1918 i w wojnie z bolszewikami w 1920 roku, odznaczony Krzyżem Waleczności. Bolesław – w latach 1915 – 1916 w Oddziale Skautowym przy II Brygadzie Legionów, POW-iak pseudonim „Kuba”, brał udział w rozbrajania Niemców, internowany w Szczypiornie-Benjaminowie, uczestnik I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, odznaczony Krzyżem Waleczności, najprawdopodobniej działał w służbach wywiadu AK, tzw. „Dwójce” ps. “Kuba”, powstaniec warszawski w Zgrupowaniu „Krybar”. Kazimierz – w 1917 roku harcerz, POW-iak ps. „Burza, udział w rozbrajaniu Niemców, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Rodzina była także religijna, o czym świadczą zachowane imienne potwierdzenia odbytych spowiedzi w parafii Wniebowzięcia N.M.P.
Mały Piotr, mieszkając przy ul. Podrzecznej, prawdopodobnie wolne chwile spędzał, biegając między dorożkami na ul. Zgierskiej oraz wozami i kramami pobliskiego Starego Rynku, rozbrzmiewającego nawoływaniem przekupek, zachwalaniem żydowskich towarów, gwarem targujących się kupujących i sprzedawców. Może nawet jeździł Łódzką Elektryczną Koleją, czyli tramwajami. Jego ojcu powodziło się nieźle, zapewne więc było ich na to stać (przejazd za 5 kopiejek), przynajmniej od czasu do czasu, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości łodzian. Nieobca była mu też droga do parafialnej świątyni lub do starego, drewnianego kościółka przy ul. Ogrodowej. Być może z załamań gzymsów, z mrocznych oczodołów okien i klatek schodowych, z naznaczonych trądem czasu ubytków tynku, w jego dziecięcej i młodzieńczej wyobraźni wyzierały posępne cienie niegdysiejszych i współczesnych mieszkańców tamtejszych kamienic i przeważających w tej okolicy drewnianych, robotniczych i kupieckich, często parterowych, obskurnych domków, a już całkiem na jawie przygrywali uliczni kataryniarze, słychać było nawoływanie ostrzynoży i szmotów („szmot, szmot, szmoty skupuję, garczki lutuję, szmoty, szmoty na gałgany…”), o brzasku dnia budził go ryk syreny i rytmiczny stukot trepów, w których robotnicy sennie podążali, by o godzinie szóstej być już przy warsztatach pracy.
Po ukończeniu publicznej szkoły powszechnej i któregoś z pobliskich gimnazjów, wuj Piotr wstąpił do Miejskiego Seminarium Nauczycielskiego im. Ewarysta Estkowskiego w Łodzi przy ul. Czerwonej 8, gdzie w 1929 uzyskał dyplom nauczyciela szkół powszechnych. Jednak zapewne nieco wcześniej, jak to pobrzmiewa w mglistych rodzinnych wspomnieniach, z powodu „dystansu do nauki” pracował jako dekarz.
– Popatrz, ten dach ja robiłem – mówił z dumą, spacerując z dziewczynami, a one śmiały się i nie dowierzały.
Okres międzywojenny to także całorodzinne i przyjacielskie wyjazdy za miasto, głównie do wspomnianej poddębickiej leśniczówki, majówki m.in. w okolicach Aleksandrowa Łódzkiego, letniskowania, przejażdżki wozem, odpoczynek na hamakach i leżakach, przy dźwiękach muzyki płynącej z gramofonu na korbkę. Oprócz Piotra jeździli jego rodzice (po 1931 roku już tylko ojciec), rodzeństwo z bliższymi i dalszymi rodzinami, przyjaciele domów. Na zachowanych fotografiach z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych widać harmonijną atmosferę, pogodne twarze, familiarne poufałości, zalotne pozy pięknych pań, kreacje niczym z żurnali mód. Prym w wesołościach i figlach zdaje się wieść właśnie wuj Piotr.
W 1929 roku wstąpił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty w Śremie, którą ukończył 30 czerwca 1930 w randze kaprala podchorążego rezerwy. Równocześnie od 1 października 1929 do 16 września 1930 pełnił służbę wojskową w 37 Pułku Piechoty Ziemi Łęczyckiej, a od 13 czerwca do 23 lipca 1932 odbywał w tymże pułku praktyki jako instruktor i wychowawca (w dokumentach z tego okresu widnieje adnotacja: „Instruktor i wychowawca b. dobry, nadaje się na dowódcę plutonu”). 1 stycznia 1933 roku mianowany został podporucznikiem rezerwy. Od 25 czerwca do 20 lipca 1935 i od 26 czerwca do 14 lipca 1936 prowadził ćwiczenia wojskowe w 8 kompanii 37 pp jako dowódca plutonu strzelców. Podczas ferii zimowych 1931 roku ukończył kurs komendantów Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (LOPiP). Był czynnym członkiem Związku Strzeleckiego, LOPiP, Związku Oficerów Rezerwy oraz łódzkiego Oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego.
W 1930 roku został zaangażowany jako nauczyciel kontraktowy na terenie Łodzi, a rok później mianowany nauczycielem tymczasowym publicznej szkoły powszechnej. W 1933 roku w Płocku ukończył kurs ustrojowo-programowy dla nauczycieli. 22 marca 1934 roku zdał egzamin praktyczny na nauczyciela publicznych szkół powszechnych z wynikiem dobrym, uzyskując tym samym kwalifikacje zawodowe. Od 11 maja 1935 został nauczycielem stałym publicznych szkół powszechnych.
Uczył w kilku łódzkich publicznych szkołach powszechnych: w 1930 roku na stanowisku nauczyciela kontraktowego w SP nr 119 im. Stanisława Staszica, w 1931 przeniesiony na własną prośbę na stanowisko nauczyciela kontraktowego do SP nr 77, a następnie w tym samym roku na stanowisku nauczyciela kontraktowego do SP nr 55, zaś w 1931 roku zaangażowany jako nauczyciel kontraktowy w SP nr 42 przy ul. Przyszkole 42. Od 1 września 1933 do wybuchu II wojny światowej pracował w SP nr 17, ul. Limanowskiego 124a. Uczył też w szkole w Zgierzu.
Od 1935 roku do wybuchu wojny był słuchaczem Wydziału Nauk Pedagogicznych Wolnej Wszechnicy Polskiej, oddział w Łodzi, przy ul. Dr.Sterlinga 24. Był też członkiem Towarzystwa Bratniej Pomocy Studenckiej WWP. W październiku 1938 współpracował w organizowaniu „V Tygodnia Szkoły Powszechnej” w Łodzi. W lutym 1939 ukończył Collegium Pedagogicum na WWP w Warszawie.
Najwięcej, niestety szczątkowych wspomnień i zachowanych archiwaliów pochodzi z okresu pracy wuja Piotra w SP nr 17. Wśród dokumentów przetrwała jego przysięga nauczycielska, w realiach dzisiejszego szkolnictwa raczej niemożliwa do złożenia w takiej formie: „Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu, że w wykonywaniu mych obowiązków służbowych, szczególnie w zakresie wychowania i nauczania powierzonej mi młodzieży, przyczyniać się będę ze wszystkich sił do gruntowania wolności, niepodległości i potęgi Rzeczypospolitej Polskiej, której zawsze wiernie służyć będę. Wszystkich obywateli kraju w równem mając zachowaniu, przepisów prawa strzec będę pilnie, obowiązki swego stanowiska spełniać gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać dokładnie a tajemnicy urzędowej dochowam. Tak mi, Panie Boże, dopomóż”.
Wujek Piotr, pomimo niezbyt wysokiego wzrostu, za to z bujną, niesfornie falującą czupryną, miłym i wesołym usposobieniem, figlarnym spojrzeniem, elokwencją i kulturą osobistą, miał duże powodzenie u kobiet. Podbijał serca zarówno koleżanek z pracy, jak i uczennic. Nie kryły się z tym nawet podczas rozmów po 50 – 60 latach. O złamanych przez niego niewieścich sercach opowiadała mi pani Helena Badowska (wówczas świątek, okupacyjna nauczycielka mojego ojca z „tajnych kompletów”), ucząca przed wojną w SP nr 17. Zresztą podczas tych opowieści i gdy przekazywała mi pieczołowicie przechowane przez dziesięciolecia fotografie wujka, jej zmęczone życiem oczy odzyskiwały młodzieńczy blask i nutę rozmarzenia. Ostatnie zdanie jej okupacyjnego pamiętnika brzmi: „Piotr Jankowski nie przeżył wojny”. Natomiast spotkana przez wujka siostrzenicę dawna jego uczennica z uśmiechem wspominała: „Wszystkie się w nim kochałyśmy”. Zresztą także wujek nie był dłużny, zwłaszcza swoim koleżankom, o czym świadczą choćby zdjęcia, na których co rusz widnieje z inną spośród nich.
Jednak obok owej wesołości i wyczulenia na wdzięki niewieście, wujek Piotr wykazywał, gdy było trzeba, dużą odpowiedzialność, powagę i powściągliwość. Widać to w jego życiowej postawie i w zachowanej korespondencji.
Zabiegając po raz pierwszy o pracę, w napisanym we wrześniu 1930 roku podaniu o mianowanie na nauczyciela „w jednej ze szkół m. Łodzi”, swą prośbę motywował koniecznością opieki nad mieszkającymi w Łodzi rodzicami (ojciec z racji podeszłego wieku już nie pracował), zwłaszcza nad chorą na raka matką (która zmarła kilka miesięcy później). Mimo posiadania siedmiorga rodzeństwa, po śmierci matki niektóre wigilijne wieczory spędzał przy jej grobie.
Po tragicznej śmierci w wypadku drogowym w 1938 roku brata Stanisława, wuj Piotr zobowiązał się pokryć jego dług wobec Związku Pracowników Skarbowych w Sierpcu. Stało się to o tyle trudne, że w tym samym czasie nasiliła się poważna, jak się niebawem okazało, śmiertelna choroba mieszkającego w Warszawie najstarszego z rodzeństwa, brata Edmunda. Wujek odwiedzał go często, wspierając w tych trudnych chwilach także bratową Ludmiłę. Wszystko to pociągało za sobą spore koszty. W marcu 1938 wuj Piotr prosi Kuratorium o przeniesienie do którejś z warszawskich szkół, co dodatkowo umożliwi mu kontynuowanie studiów na WWP w stolicy i mieszkanie w tym czasie u brata. Ten plan jednak nie doszedł do skutku.
Siostrzenica Piotra, Janina (z nią i jej rodzicami mieszkał), oraz bratanica Teresa (Mama niżej podpisanego) przechowały w zakamarkach dziecięcej pamięci strzępy obrazów i sytuacji z nim związanych.
Gdy przyjaciel rodziny, doktor Krajewski, który akurat miał skomplikowaną operację, spóźnił się na chrzciny Tereski, wuj Piotr stanął na wysokości zadania i w jego zastępstwie podawał ją do chrztu.
Do mieszkania przy ul. Podrzecznej, zamieszkiwanego w ostatnich latach przed wybuchem wojny przez wujka, jego ojca, siostrę Sabinę z mężem i córką, regularnie przychodziła pani Felcia, pełniąca rolę pomocy domowej i niani. Gdy Piotr wychodził do pracy, przygotowywała mu na drugie śniadanie – być może jego ulubione – chrupiące bułki z masłem i dżemem.
Gdy urodziła się wspomniana siostrzenica – Janeczka – wujek z figlarnym uśmiechem zachwycał się nowym członkiem rodziny, głośno podziwiając jej rączki, włoski, oczka, ząbki… Tu zawiesił głos i zaskoczony wykrzyknął:
– O cholerka, ona rzeczywiście ma ząbka !
Wuj Piotr musiał być lubiany przez dzieci. Gdy kilkuletnia bratanica Tereska usłyszała, że wujek ze swoją klasą ma przyjść do pobliskiego parku, z radością pobiegła mu na spotkanie.
W lipcu 1939 wujek przeszedł operację wyrostka w Szpitalu Wojskowym w Łodzi. 5 września, jeszcze jako rekonwalescent, po zarejestrowaniu się w jednostce odwiedził brata Bolesława przy ul. Narutowicza 111. 6 września przed wyruszeniem do jednostki miał ponownie odwiedzić brata. W nocy z 5 na 6 września zatelefonował do Bolesława, przekazując mu wiadomość o wymarszu do jednostki (kierunek prawdopodobnie na Piotrków). 6 września wyruszył do owej jednostki (brak danych na temat jej symbolu i dokładnego miejsca stacjonowania; raczej nie był to 37 pp im. ks. J.Poniatowskiego w Kutnie).
Po 17 września dostał się do niewoli sowieckiej. W wykazie osobowym z 18 października figuruje na liście internowanych w przejściowym obozie jenieckim w Putywlu (wiadomość, iż 29 października 1939 Piotr przebywał w obozie w Putywlu, 12 listopada tego roku otrzymał z PCK jego ojciec, który zmarł blisko dwa lata później, nie wiedząc o śmierci syna). źródła historyczne podają, iż tego właśnie 18 października wujek Piotr wraz z sześcioma oficerami z Łodzi podpisuje list skierowany do szwedzkiej ambasady w Moskwie. Najprawdopodobniej 1 listopada wyrusza transportem jenieckim z Putywla, by 3 listopada dotrzeć do obozu w Kozielsku.
Brat Kazimierz, przebywający w pierwszych tygodniach wojny na wschodnich kresach RP, do końca swych dni nie mógł sobie darować, że nie podchodził na stojących na bocznicach pociągów z jeńcami i nie szukał brata. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, że dostał się on do sowieckiej niewoli.
Ostatnie informacje o Piotrze Jankowskim pochodzą z 25 listopada 1939 i ze 19 stycznia 1940 z korespondencji jego znajomego – Stanisława Kostrzewskiego – podobnie jak on łódzkiego nauczyciela, również więźnia Kozielska (w liście z 25 listopada informuje: „Razem ze mną mieszka Jankowski”, natomiast w karcie pocztowej z 19 stycznia nadmienia: „Piotrek czeka również odpowiedzi od swoich”, co sugeruje, iż bezskutecznie próbował on porozumieć się z rodziną, w tym czasie wysiedloną bądź przebywającą w Aleksandrowie Łódzkim).
Pani Romana Kostrzewska – żona Stanisława – podobnie jak Kazimierz z rodziną przesiedlona do podłódzkiego Radogoszcza i mieszkająca z nimi niemal po sąsiedzku, już wówczas przekazuje wujka najbliższym informacje zawarte w otrzymanej korespondencji. Zapewne właśnie stąd pochodzi także zapisany na karteczce wyrwanej z kalendarza z 1940 roku adres kozielskiego obozu.
Piotr Jankowski – 28 kwietnia wywieziony z obozu w Kozielsku w kierunku Smoleńska – został rozstrzelany w Lesie Katyńskim najprawdopodobniej 30 kwietnia 1940 (nr akt – 3222, lista nr 052/2 z 27.IV.1940r./str. 574, poz. 11/).
Takim jawił się w opowieściach krewnych i przyjaciół.
Krótko po wojnie – wbrew późniejszym ustaleniom (nie ma o nim wzmianki na liście zidentyfikowanych ofiar mordu katyńskiego) – Teresa ucząca się w pobliżu włączonego radia słyszała nazwisko wujka wyczytywane w jednej z zachodnich stacji radiowych oraz informację o znalezionych przy nim przedmiotach.
Poszukiwania poprzez rodzinę mieszkającą w Kanadzie i tamtejsze Towarzystwo Pomocy Polakom także przyniosło połowiczne efekty, gdyż – jak donosiła bratanica Wujka w przysłanym liście – nie posiadali oni informacji o Polakach przebywających „na terenie wiadomym”, dysponowali jedynie spisem osób osadzonych „w kilku obozach”. Nazwisko „por. rez. Piotra Jankowskiego”, bez żadnych dodatkowych danych, figurowało na liście Kozielska. „Gdyby to był on, to by znaczyło, że został rozstrzelany w Katyniu między 1 kwietniem a 15 majem 1940” – pisała ciotka Krysia.
Jednak cały czas tliła się w rodzinie iskierka nadziei, że być może jednak cudem przeżył, słyszało się wszak strzępy informacji o przypadku profesora Swianiewicza i o żołnierzach, którzy w późniejszym czasie z Kozielska trafili do armii Andersa. Jeszcze w 1995 roku w dokumentacji należących do pana Zdrojewskiego – jednego z łódzkich badaczy sprawy katyńskiej – syna oficera zamordowanego w Katyniu – figurowała informacja jakoby mój Stryjeczny Dziadek był gdzieś (gdzie ?), przez kogoś (ale kogo ?) widziany w… 1980 roku (sic!). Bacznie śledziliśmy telewizyjny program świadkowie, pomagający w poszukiwaniach m.in. osób zaginionych podczas wojny, nasłuchiwaliśmy informacji z Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki, BBC. Chcieliśmy wierzyć, że Wujek jednak przeżył, jednocześnie zdając sobie sprawę, iż to tylko pobożne życzenie.
W domu Katyń nie był tematem tabu. Od najmłodszych lat słyszeliśmy o nim w kontekście wuja Piotra, ale jednocześnie gdzieś z tyłu głowy mieliśmy zakodowane, że poza domem na ten temat mówić nie wolno. Do czasu.
Zaczęło się od „potajemnej” wizyty u mieszkającej opodal wdowy po panu Kostrzewskim i u ich córki Wandy. Był koniec lat siedemdziesiątych. Ze wzruszeniem i namaszczeniem, wraz z towarzyszącym mi dziadkiem Kaziem – Wujka bratem – braliśmy do rąk (dziadziuś już po raz któryś z kolei) sfatygowaną przez czas i przepłakaną korespondencję z Kozielska, a w niej ostatnie informacje o jeszcze żyjącym Wuju. Ta wizyta była dla mnie jakby „katyńską inicjacją”.
Potem legenda już nie dawała spokoju. Stąd późniejsze, tym bardziej zobowiązujące dowody pamięci – radość z pierwszych półoficjalnych publikacji („Biuletyn Katyński” z listą pomordowanych, książki, fotografie dołów śmierci) i uroczystości w okresie „karnawału” Solidarności, odręczne „plakaty” w rocznicę „Katynia” potajemnie wywieszane przeze mnie na szkolnej gazetce łódzkiego XXIV LO w latach stanu wojennego, a w końcu cała batalia po 1989 roku o już imienne upamiętnienie tych, którzy zginęli na Wschodzie.
Ale wcześniej, bo 15 listopada 1980 roku do prywatnego sklepiku prowadzonego przez mego Dziadka (pozostałość po rodzinnej, jeszcze przedwojennej firmie, stąd być może łatwiej było trafić) zgłosił się pan dr Wacław Szczygielski z prośbą o wypożyczenie – za pisemnym pokwitowaniem – „fotografii oraz trzech dokumentów” Piotra Jankowskiego (kopie trafiły potem do pana Zygmunta Gaula – późniejszego pierwszego prezesa łódzkiej „Rodziny Katyńskiej”). W tym czasie wyszukiwałem już i gromadziłem wszelkie „rodzinne szpargały”, odszukałem więc stosowne archiwalia i poprzez Dziadziusia przekazaliśmy panu Szczygielskiemu.
Kolejnym przełomem była warszawska uroczystość złożenia ziemi katyńskiej w Grobie Nieznanego żołnierza (18 kwietnia 1989). Po wzruszającej części oficjalnej, ludzie, zwłaszcza rodziny, spragnione możliwości wyrażenia swych uczuć, ze łzami, niekiedy szlochając, spełniały skrywane przez dziesięciolecia marzenia o swobodnym mówieniu na temat swych bliskich, których symboliczna namiastka spoczęła w urnie Grobu. Cisnęli się do owej urny, często ludzie w bardzo podeszłym wieku, prosząc, czasem wręcz błagając, by ich przepuścić, aby mogli tę urnę choć dotknąć lub ucałować.
Opodal pomnika stała otoczona wianuszkiem „katyńczyków” pani Bożena Łojek, zapisując ich do pierwszej w jakiś sposób sformalizowanej – choć wciąż nie oficjalnej – wielkiej katyńskiej rodziny rodzin (która potem przekształciła się w Stowarzyszenie Rodzina Katyńska w Warszawie). Ze wzruszeniem i dumą i ja dołączyłem do owej rodziny, z czasem stając się członkiem warszawskiego a potem – wraz z Mamą – już łódzkiego Stowarzyszenia.
Dopełnieniem zobowiązania wobec wuja Piotra i przyrzeczenia pamięci o nim złożonego – wówczas już nieżyjącemu – Dziadkowi były imienne tabliczki na łódzkim Pomniku ku czci Ofiar Katynia, na katyńskim Memoriale i w innych miejscach pamięci, a także biogramy Wujka w publikacjach książkowych i na okolicznościowych wystawach. Ważnymi wydarzeniami były uroczystości wręczenia pośmiertnych odznaczeń dla Piotra Jankowskiego oraz awansowanie go przez Prezydenta RP na stopień porucznika we wrześniu 2007 roku.