Marian Miżołębski
Ostatnia rodzinna fotografia… Równe, 3 września 1939.
Oficer z portretu to mój Tata…
Danuta Malon
Tatę mojego znam jedynie z wiszącego na ścianie pokoju portretu i opowiadań mamy. Kiedy wybuchła wojna, byłam zbyt mała, aby zapamiętać jego ciepłą twarz, śmiejące się zawsze na mój widok oczy i wyciągnięte do mnie dłonie…
Marian Miżołębski urodził się 2 sierpnia 1911 roku w Lublinie. Tutaj ukończył 5‑letnie Państwowe Męskie Seminarium Nauczycielskie im. Juliusza Słowackiego w Lublinie. Po ukończeniu Seminarium i złożeniu obowiązującego nauczycieli przyrzeczenia zatrudniony został przez Inspektora Szkolnego Lubelskiego w Lublinie jako nauczyciel, z tygodniowym pensum 30 godzin lekcyjnych w Szkole Powszechnej nr 4 w Lublinie.
Po dwóch latach pracy w Lublinie oddelegowany został jako kierownik szkoły powszechnej I stopnia do Dębszczyzny, małej miejscowości w powiecie lubelskim. Był bardzo pogodny, wesoły. Tutaj cieszył się ogromną sympatią mieszkańców, swoich uczniów i doceniany był za pracę edukacyjną przez ich rodziców. Kochał dzieci. Mającym problemy w nauce lub trudne warunki lokalowe w domu po zajęciach w szkole pomagał w odrabianiu lekcji. Codziennie rano grupa miejscowych dzieci czekała przed naszym miejscem zamieszkania, aby razem z panem kierownikiem pójść do szkoły. Była też rywalizacja między uczniami, kto w danym dniu będzie niósł teczkę ulubionego nauczyciela. Po lekcjach odprowadzały swojego pana do domu dziewczynki, aby pozostać tu chwilę i pobawić się ze mną, wówczas kilkunastomiesięcznym dzieckiem.
Tata mój był człowiekiem uzdolnionym również artystycznie: śpiewał, grał na skrzypcach i mandolinie, zajmował się grafiką, malował olejem obrazy. Nie był mu obcy sport. W zimie uprawiał narciarstwo biegowe, w lecie grywał w piłkę. Parał się pszczelarstwem. Zaangażowany był czynnie w działalność społeczną Dębszczyzny. Był w tej miejscowości, niemającej w tamtych czasach żadnych rozrywek ani środków przekazu, ambasadorem kultury. Z braku innych lokali ogólnodostępnych, w skromnych salach szkolnych organizował dla mieszkańców spotkania i przedstawienia, do których przygotowywał swoich uczniów. Dla rezerwistów zorganizował Koło Strzelców, gdzie młodzi mężczyźni odbywali ćwiczenia strzeleckie, prowadzili dyskusje, przy akompaniamencie mandoliny Taty śpiewali wojskowe i patriotyczne piosenki. Często organizował mecze siatkówki oraz inne gry sportowe. Działalność tę wspierał zaprzyjaźniony z rodzicami ksiądz proboszcz – katecheta w miejscowej szkole.
Był oficerem rezerwy. W poprzednich latach odbył kilka przeszkoleń wojskowych:
w 1932 roku II stopnia w 8. pp Leg. w Lublinie, w 1934 roku 4‑miesięczny Dywizyjny Kurs Podchorążych Rezerwy przy 9. pp Leg. w Zamościu, w 1935 roku 6‑tygodniowe ćwiczenia wojskowe, po czym otrzymał nominację na stopień podporucznika i przeniesiony został do rezerwy. W lipcu 1939, po zakończeniu roku szkolnego, wezwany został na kolejne ćwiczenia do 7. Pułku Piechoty w Chełmie. Opuszczał dom, idąc nie na wojnę, lecz na kolejne szkolenie. W pożegnaniu z rodziną i bliskimi uczestniczył również ks. proboszcz. Pobłogosławił Tatę, a na szyi zawiesił mu krucyfiks. Jako mała dziewczynka nie rozumiałam tej sytuacji, ale pewnie wyczuwałam intuicyjnie coś złego i bardzo płakałam, a Tata powiedział do mnie na pożegnanie: „Nie płacz, córeczko, tata niedługo wróci”. Tej obietnicy nie było mu dane jednak spełnić…
Ćwiczenia trwały cztery tygodnie, ale polityka międzynarodowa była dość napięta i Tata nie wrócił do cywila, lecz przeniesiony został do 44. Pułku Legii Amerykańskiej w Równem. Napisał stamtąd kilka listów. Początkowo był zadowolony. Pisał, że kocha wojsko, ma zdyscyplinowanych podkomendnych i choć jest to czas wakacji i wypoczynku, jego obowiązkiem jest służyć ojczyźnie. Z czasem jednak, kiedy sytuacja stawała coraz bardziej niebezpieczna, miał obawy co do dalszego swojego i ojczyzny losu. W jednym z listów pisał do Mamy: „Pokazuj temu dziecku ten portret i mów, że to jest jej tata. Żeby nie zapomniała ojca, żeby się nie bała, jak wrócę. Ale kiedy to nastąpi, to tylko Bóg jeden wie…” Pod koniec sierpnia napisał rozpaczliwy list, że inne żony przyjeżdżają odwiedzać swoich mężów, i prosił, aby Mama również przyjechała ze mną do Równego. Nie pamiętam tego, ale byłyśmy z Mamą w Równem parę dni. Tam zastała nas wiadomość o wybuchu II wojny światowej. Zostałyśmy w Równem do 3 września 1939, w którym to dniu Pułk, gdzie służył Tata, wyruszył na zachodnią płonącą granicę Polski. Z tego pobytu pozostała bezcenna pamiątka – zdjęcie, na którym jest Mama, Tata i ja.
44. Pułk wchodzący w skład 13. Dywizji Piechoty walczył z Niemcami na szlaku Tomaszów Mazowiecki – Tomaszów Lubelski. To tam, po 26 września 1939, w nieznanych okolicznościach Ojciec mój z towarzyszami broni dostał się do niewoli sowieckiej. Osadzony został w jenieckim obozie NKWD w Kozielsku. W listopadzie 1939 roku Mama otrzymała z Kozielska od Ojca jeden list. Krótki, lakoniczny. Pisał, że jest zdrów, i zadawał wiele pytań o los pozostawionej w Polsce żony i małej córki. Nie skarżył się na los, nie opisywał swojej jenieckiej sytuacji, gdyż tak jak wszyscy jego towarzysze niedoli doskonale wiedział, że korespondencja była cenzurowana przez funkcjonariuszy NKWD. Kolejnych listów od Ojca z obozu nie było – niewykluczone, że zostały przez NKWD zatrzymane.
Przez wiele miesięcy, lat, od Ojca nie było żadnych informacji. Również korespondencja, jaką Mama wysyłała na adres kozielskiego obozu, wracała, a na pieczątce przybitej na kopercie widniał napis: RETOUR-PARTI. Znaczyło to, że Taty w obozie nie ma. Do miejsca kaźni w Katyniu wywieziony został między 7 a 13 kwietnia 1940 roku i tam bestialsko zamordowany. Na NKWD-owskiej liście wywozowej nr 017/1 nazwisko Marian Miżołębski znajduje się pod poz. 1638. Spoczął w bratniej mogile, prawdopodobnie drugiej.
Tabliczka inskrypcyjna na Polskim Cmentarzu Wojennym w Katyniu
Mama o śmierci męża dowiedziała się 29 maja 1943 roku, z listy zamordowanych w Katyniu polskich oficerów, publikowanej partiami na łamach okupacyjnego dziennika „Nowy Głos Lubelski”. Imię i nieco zniekształcone nazwisko oraz znalezione podczas ekshumacji rzeczy w kieszeniach munduru potwierdzały tożsamość Ojca, lecz Mama nie przyjmowała tego do wiadomości, nie wierzyła. Twierdziła, że to zapewne pomyłka, że ktoś o podobnym nazwisku. Spodziewała się, że pewnego dnia Ojciec zapuka do drzwi, że wróci może z dalekiego kraju i będzie z nami. Ja też w to wierzyłam, czekałam. Kiedy na ulicy spotykałam polskiego żołnierza, biegłam do Mamy z informacją, że chyba widziałam Tatę.
Z tą niepewnością Mama żyła długo, bardzo długo. Przez jeszcze wiele lat ciągle czekała na powrót Taty…
Pamięć o moim Tacie była zawsze żywa. To, gdzie zginął, było rodzinną tajemnicą, a ja od dziecka miałam zakodowane, że mówić o tym nie wolno. Dziwił mnie tylko fakt, że kiedy byłam w V klasie szkoły podstawowej, nauczycielka historii opowiadała o Stalinie, który tak bardzo kochał polskie dzieci. Miałam wówczas ogromną chęć zapytać: to dlaczego zabił polskim dzieciom ojców?
Wiele lat sprawa śmierci mojego Ojca musiała być tematem tabu. Po przełomie w roku 1989 dane mi było odwiedzić po raz pierwszy miejsce, gdzie został zamordowany. Mama doczekała tej chwili, ale do Katynia nie pojechała. Bała się dalekiej podróży, ale przede wszystkim wielkiego przeżycia psychicznego. Modliła się przy wzniesionej wkrótce w Lublinie Mogile Katyńskiej, gdzie znajduje się nazwisko jej ukochanego męża i ziemia przywieziona z Katynia.
Mimo upływu tak wielu lat moja rodzina o nim pamięta. Pamiętają wnuki, znają historię Zbrodni Katyńskiej prawnuki… Wielką satysfakcją dla mnie, jako córki zamordowanego, jest również fakt pamięci o moim ojcu przez Szkołę Podstawową nr 1 im. ks. St. Konarskiego w Lublinie przez posadzenie dębu katyńskiego. Rokrocznie, od dziesięciu lat, młodzież szkoły oddaje swojemu bohaterowi hołd, organizując w Dniu Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej uroczystość. W tym dniu przywoływana jest sylwetka Ojca, a uczestnicząca w tej uroczystości młodzież poznaje także historię Zbrodni Katyńskiej. Postać mojego Ojca upamiętniona została również w albumie IPN. Uczennica 24. Gimnazjum w Lublinie Aleksandra Czerniakiewicz wzięła udział w 1. edycji konkursu „Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy”, opracowując kartę do albumu o życiu ppor. Mariana Miżołębskiego.