Kazimierz Włodarski

 

 

Mój ojciec — Żoł­nierz Legio­nów, sto­pień woj­sko­wy sier­żant po awan­sach pre­zy­denc­kich pod­po­rucz­nik. Spe­cjal­ność woj­sko­wa — łącz­ność. Wstą­pił do woj­ska jako ochot­nik w 1917. Miał dwóch braci, któ­rzy rów­nież wstą­pi­li do woj­ska. Jeden zgi­nął w bitwie o War­sza­wę w 1920, drugi Bole­sław w stop­niu porucz­ni­ka zamor­do­wa­ny w Katy­niu w 1940. Ojciec po zakoń­cze­niu I wojny świa­to­wej został zde­mo­bi­li­zo­wa­ny. Jako zasłu­żo­ny żoł­nierz w oddzia­łach legio­nów otrzy­mu­je zie­mię na Kre­sach Wschod­nich w osa­dzie Puzie­nie­wi­cze w 1923 gmina Turzec, pow. Stołp­ce, woj. Nowo­gró­dek, para­fia Mir.

W 1925 zakła­da rodzi­nę, żeni się z Kazi­mie­rą Kacz­mar­ską uro­dzo­ną w 1904. Ślub odbył się w Rudzie koło Wie­lu­nia. W 1925 uro­dził się syn Kazi­mierz, trzy lata póź­niej syn Edward, w 1931 syn Sta­ni­sław, w 1935 bliź­nię­ta Józef i Jan, w 1937 na świat przy­szła córka Lucy­na. Kazi­mierz pra­cu­je na gospo­dar­stwie i jed­no­cze­śnie jest aktyw­nym legio­ni­stą, nale­żał do Związ­ku Strze­lec­kie­go. Ojciec i syn Kazi­mierz brali udział we wszyst­kich spo­tka­niach, zbiór­kach i uro­czy­sto­ściach państwowych.

Wcze­sną wio­sną 1939. powo­ła­ny został na ćwi­cze­nia do jed­nost­ki w Brze­ściu nad Bugiem WOP.  W poło­wie lipca 1939 został zwol­nio­ny z dal­szych ćwi­czeń jako jedy­ny żywi­ciel rodzi­ny. Tak zastał go wybuch wojny. 17 wrze­śnia 1939 po napa­ści Związ­ku Radziec­kie­go na Pol­skę ojciec był w domu.  18 wrze­śnia został aresz­to­wa­ny przez NKWD jako nie­bez­piecz­ny żoł­nierz legio­ni­sta. Ten sam los spo­tkał pra­wie wszyst­kich osad­ni­ków z Puzieniewicz. 

Rów­nież tej nocy musie­li­śmy szu­kać schro­nie­nia na polu w zie­mian­kach. Rano po powro­cie oka­za­ło się, że gospo­dar­stwo zosta­ło kom­plet­nie ogra­bio­ne. Zosta­ła matka i sze­ścio­ro dzie­ci. Tak trwa­li­śmy do 10 lute­go 1940. Ten dzień staje się dniem wiel­kiej tra­ge­dii na matki i dzie­ci. Mróz tego dnia był 33 stop­nie. W nocy przy­szli soł­da­cy i kaza­li się pako­wać na pod­sta­wio­ne sanie. Dowie­zio­no nas na dwo­rzec w Stołp­cach, zapa­ko­wa­no do bydlę­cych wago­nów po kilka rodzin. Mar­z­li­śmy i sie­dzie­li­śmy w zamknię­tych wago­nach przez 10 dni do 22 lute­go 1940. Przez 10 dni otrzy­ma­li­śmy dwa razy kasze goto­wa­ną z jakimś ole­jem. Dotar­li­śmy do sta­cji Woże­ga. Stąd sania­mi dowie­zio­no nas w taj­dze do spec. posioł­ku 44 kwar­tał Cha­rowsk woj. Wołogda. 

O gło­dzie i chło­dzie dla całej rodzi­ny dziś trud­no pisać. Tak prze­trwa­li­śmy w tych trud­nych warun­kach do 22 lute­go 1942. Po umo­wie Sikor­skie­go otrzy­ma­li­śmy swo­bo­dę poru­sza­nia się. Za pomo­cą dobrych i mądrych ludzi z obozu wszy­scy razem opu­ści­li­śmy to miej­sce. W wyna­ję­tych wago­nach jeź­dzi­li­śmy po Rosji przez trzy mie­sią­ce w poszu­ki­wa­niu obo­zów Pola­ków. Tak dotar­li­śmy do Uzbe­ki­sta­nu sta­cja Kizyl­te­pe gdzie nas wyrzu­co­no z wago­nów. Nie­zno­śne tem­pe­ra­tu­ry w dzień i brak moż­li­wo­ści zdo­by­cia żyw­no­ści zaczy­na­ją nam doku­czać. Po tygo­dniu udało nam się prze­je­chać przez pusty­nię woj­sko­wym samo­cho­dem cię­ża­ro­wym z armii Ander­sa. Po nawią­za­niu kon­tak­tu z żoł­nie­rza­mi, dwaj bra­cia Kazik i Edek wstą­pi­li do juna­ków. Pozo­sta­ła mama z czwór­ką dzie­ci przy obo­zie woj­sko­wym w miej­sco­wo­ści Ker­mi­ne. Na skra­ju pusty­ni zgro­ma­dzi­ło się wiele rodzin. Głód, upał, cho­ro­by, brak higie­ny oso­bi­stej (brak wody), zaczę­ły dawać się we znaki. Ludzie zaczy­na­ją cho­ro­wać. Tyfus, mala­ria, czer­won­ka, wyczer­pa­nie z głodu. Jed­no­ra­zo­wy dzien­ny posi­łek w posta­ci zupy oka­zał się nie­wy­star­cza­ją­cy do przetrwania.

Umie­ra coraz wię­cej ludzi. Powsta­je decy­zja władz woj­sko­wych, aby rato­wać dzie­ci. Powsta­je dom dziec­ka w innym miej­scu. Mama, aby rato­wać dzie­ci przed gło­dem odda­je trój­kę dzie­ci do domu dziec­ka: Sta­ni­sła­wa, Józe­fa i Lucy­nę. Przy sobie pozo­sta­wia Janka. Tak żyje­my do 6 sierp­nia 1942, kiedy woj­sko opusz­cza Rosję. Mama wyjeż­dża z woj­skiem. My, z domu dziec­ka z powo­du cięż­kich cho­rób nie może­my wyje­chać. Naj­star­szy brat jest zdro­wy, ale posta­no­wił, że nas nie opuści.

Cho­ro­ba jedna ginie, poja­wia się następ­na, ale udaje się nam jakoś je poko­nać. Żyje­my w trud­nych warun­kach, cho­dzi­my do pol­skiej szko­ły. Wojna się skoń­czy­ła a my zaczy­na­my marzyć o powro­cie do kraju. Nastał ten dzień w poło­wie maja 1946r. Jadą dzie­ci z innych domów dziec­ka spe­cjal­nym pocią­giem do Pol­ski. W Gosty­ni­nie dosta­je­my przy­dział do domu dziec­ka Jac­ko­wo obec­nie Jaro­sła­wiec. Brat Sta­ni­sław poszu­ku­je rodzi­ny. Czer­wo­ny Krzyż przy­sy­ła upra­gnio­ną wia­do­mość. Mama z Jan­kiem jest w Afry­ce a bra­cia Kazik i Edek w Anglii. W ramach łącze­nia rodzin bra­cia ścią­ga­ją Ją do Anglii. Nam już nigdy nie udało się jej zobaczyć.

W kraju prze­by­wa­li­śmy w róż­nych domach dziec­ka. Każdy ukoń­czył szko­łę śred­nią. W życiu pry­wat­nym róż­nie bywa­ło. Mamy dzie­ci, wnuki, prawnuki.

Obec­nie, gdy piszę te wspo­mnie­nia przy życiu pozo­sta­ło nas dwoje Edek w Anglii, lat 93 i ja Józef 86 lat. Na sym­bo­licz­nym gro­bie ojca w Mied­no­je byłem dwa razy. Od 1990 roku nale­żę do Rodzi­ny Katyń­skiej i Sybi­ra­ków. Czczę pamięć ojca i innych Pola­ków, któ­rzy w okrut­ny spo­sób zgi­nę­li za ojczyznę.

 

rela­cja syna Józe­fa Włodarskiego