Franciszek Korona

 

Fran­ci­szek Koro­na z żoną Regi­ną i córką Anną, rok 1937

 

Od córki Anny…

Anna Koro­na

 

Fran­ci­szek Koro­na uro­dził się 9 paź­dzier­ni­ka 1905 roku. Ma skoń­czo­ne 34 lata, jest dyrek­to­rem w PMT (Pol­ski Mono­pol Tyto­nio­wy) w Rado­miu, ma żonę Regi­nę z domu Anioł i trzy­let­nią córecz­kę Anię (mnie). Koniec sierp­nia 1939 roku, zosta­je powo­ła­ny z rezer­wy do wojska.

W tym cza­sie spę­dza urlop w Kro­śnie w gospo­dar­stwie swo­ich rodzi­ców Marii i Jana Koro­nów z córecz­ką Anią. Anię zosta­wia u Dziad­ków w Kro­śnie, a sam wraca do Rado­mia do Żony, która rów­nież pra­cu­je w PMT jako kie­row­nicz­ka żłob­ka przy­za­kła­do­we­go, który wcze­śniej zor­ga­ni­zo­wa­ła dla dzie­ci pra­cow­nic fabry­ki. Jako ofi­cer Woj­ska Pol­skie­go może pobrać pie­nią­dze z ksią­żecz­ki PKO, żeby zabez­pie­czyć Żonę będą­cą w siód­mym mie­sią­cu ciąży i małą Anię. Zamiast to zro­bić, mówi: „Reniu, pań­stwo w potrze­bie” i z cięż­kim ser­cem idzie na wojnę, zosta­wia­jąc Żonę bez zapa­sów żyw­no­ści, bez opału na zimę, bez opie­ki, zdaną tylko na swoje siły, dwa mie­sią­ce przed roz­wią­za­niem i odpo­wie­dzial­ną za wycho­wa­nie córeczki.

Zosta­ła ksią­żecz­ka PKO z ponad 5000 zł. Teraz to pięk­nie brzmi „Pań­stwo w potrze­bie”, ale wtedy, w paź­dzier­ni­ku 1939 roku, przy­cho­dzi na świat Basia. Mama w stre­sie – zimno, głod­no, dosta­je zapa­le­nia opłuc­nej. Ratu­je ją bez­in­te­re­sow­nie dok­tor Toch­ter­man, który miał pie­czę nad zdro­wiem dzie­ci ze żłob­ka, pro­wa­dzo­ne­go przez mamę. Trzy­let­nia Ania prze­by­wa 300 km od Rado­mia w Bia­ło­brze­gach (obec­nie dziel­ni­ca Kro­sna). Roz­pacz­li­wa sytu­acja, w któ­rej nagle zna­la­zła się Mama: przed wojną rodzi­na żyła w dobrych warun­kach, Ona – kie­row­nicz­ka żłob­ka, On – na dyrek­tor­skim sta­no­wi­sku, dobrze zara­bia­ją, stać Ich na miesz­ka­nie, nia­nię do dziec­ka, na pomoc swoim Rodzi­nom, dostat­nie życie.
W okre­sie sze­ściu lat mał­żeń­stwa: wykształ­ci­li na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim Jego brata – skoń­czył prawo, Jej sio­strę, powięk­szy­li gospo­dar­stwo Jego Rodzi­com. Długa jest lista człon­ków rodzin, któ­rym pomogli.

Teraz nie dzi­wię się Mamie, że miała żal do Męża o to, że w imię patrio­ty­zmu, mając moż­li­wość jako ofi­cer pod­ję­cia pie­nię­dzy z PKO, zosta­wia Ją w takich cięż­kich warun­kach. Mnie łatwiej, patrząc z per­spek­ty­wy czasu, zro­zu­mieć Ojca, który uczył się tuż po odzy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści przez Pol­skę (ma 13 lat w 1918 roku). Ówcze­śni nauczy­cie­le doce­nia­ją odzy­ska­ną nie­pod­le­głość i z pew­no­ścią wpa­ja­ją uczu­cia patrio­tycz­ne swoim uczniom.

Fran­ci­szek Koro­na koń­czy Gim­na­zjum Real­ne w Kro­śnie. Pierw­sza praca na Kre­sach w Dro­ho­by­czu i prze­nie­sie­nie służ­bo­we do PMT w Rado­miu. Z Wilna do Rado­mia też służ­bo­wo zosta­je prze­nie­sio­na Regi­na Anioł, która w Wil­nie pra­co­wa­ła przy orga­ni­za­cji żłob­ków dla dzie­ci. W lipcu 1933 roku biorą ślub, w sierp­niu 1936 przy­cho­dzi na świat Ania. Sześć szczę­śli­wych lat.

1 wrze­śnia 1939 – wojna z Niem­ca­mi. 2 paź­dzier­ni­ka dosta­je się do nie­wo­li sowiec­kiej. Zna­jo­my Taty, z któ­rym dostał się do sowiec­kiej nie­wo­li, prze­brał się w łach­ma­ny i uciekł. Honor pol­skie­go ofi­ce­ra nie pozwa­lał Tacie zro­bić to samo – tak powie­dział ten zna­jo­my Babci, z którą w cza­sie oku­pa­cji się spo­tkał. Inna rzecz, że gdyby nawet Tacie udało się uciec przed osa­dze­niem w obo­zie w Koziel­sku, to praw­do­po­dob­nie dopa­dli­by Go Niemcy.
Był znany w Rado­miu nie tylko w PMT, gdzie pra­co­wał jako dyrek­tor, ale brał czyn­ny udział w życiu spo­łecz­nym mia­sta. Mam zdję­cie, na któ­rym prze­ka­zu­je w imie­niu spo­łe­czeń­stwa broń zaku­pio­ną głów­nie za datki pie­nięż­ne pra­cow­ni­ków swo­je­go zakła­du, radom­skich szkół i innych orga­ni­za­cji spo­łecz­nych. „Bóg, honor, Ojczy­zna” – to nie były puste słowa w tam­tych czasach.
Z prze­ka­zu Mamy wiem, że naj­bar­dziej żało­wał tego, że nie star­czy Mu życia na prze­czy­ta­nie wszyst­kich ksią­żek. Z każ­dej prze­czy­ta­nej książ­ki pisał kon­spek­ty i uczył się – zaocz­nie skoń­czył stu­dia woj­sko­we. Był czło­wie­kiem otwar­tym na nowe idee – zna­la­złam nawet pismo dowo­dzą­ce, że miał kon­tak­ty z orga­ni­za­cją wol­no­mu­lar­ską, która miała sie­dzi­bę w Dukli. Człon­ko­wie tej orga­ni­za­cji, dzia­ła­ją­cy w miej­sco­wo­ści leżą­cej na pogra­ni­czu połu­dnio­wo-wschod­niej Pol­ski, pocho­dzą z róż­nych śro­do­wisk: są to osoby wykształ­co­ne, kato­li­cy, pra­wo­sław­ni, wyzna­nia moj­że­szo­we­go (nie mogli być bez­wy­zna­nio­wi), pró­bo­wa­li dzia­łać dla dobra Pol­ski ponad podzia­ła­mi reli­gij­ny­mi. Po pierw­sze gospo­dar­ka – trze­ba uprze­my­sło­wić kraj, uno­wo­cze­śnić rol­nic­two w mło­dej nie­pod­le­głej Polsce.

Młody, zdol­ny, z ini­cja­ty­wą, dusza towa­rzy­stwa, Fran­ci­szek Koro­na miał powo­dze­nie u pań (pierw­sza narze­czo­na Taty pró­bo­wa­ła tar­gnąć się na swoje życie – na szczę­ście bez powo­dze­nia). Brat Taty przy­ta­czał wice, które Tata pięk­nie opo­wia­dał np. „Dwie sio­stry miały dwóch sta­ra­ją­cych się o ich wzglę­dy mło­dzień­ców – jeden kupił dwie pięk­ne róże i wrę­czył damom ze sło­wa­mi – jedna róża jed­nej róży, druga róża dru­giej róży. Drugi następ­ne­go dnia, żeby nie być gor­szym, kupił dwie wiel­kie torby bar­dzo dro­gich cze­ko­la­do­wych poma­dek i cały zado­wo­lo­ny, że zdys­kre­dy­to­wał kon­ku­ren­ta dro­gi­mi upo­min­ka­mi, wrę­czył je paniom ze sło­wa­mi: jedna torba jed­nej tor­bie, druga torba dru­giej torbie”.

Pozo­sta­ła mi po Tacie kase­ta z lista­mi i pocz­tów­ka­mi z okre­su narze­czeń­stwa, mał­żeń­stwa i te dwie ostat­nie z Koziel­ska – wszyst­kie piękne.
Kochał Rodzi­ców, zwłasz­cza swoją Mamę, ale Jego Reniu­sia, a póź­niej ich córecz­ka Ania to naj­uko­chań­sze posta­cie w życiu.

Bar­dzo żału­ję, że tak zni­ko­my wpływ miał na kształ­to­wa­nie moje­go świa­to­po­glą­du, moje­go cha­rak­te­ru, na moje życie. Co mogło zapa­mię­tać trzy­let­nie dziec­ko? Jak poka­zy­wał mu ota­cza­ją­cy ich świat – bła­wat­ki, brat­ki, traw­ki, bie­dro­necz­ki, mrów­ki, żabki, krowę, konia słoń­ce „cho­dzą­ce po nie­bie”, rzekę pły­ną­cą w pobli­żu i szyb wiert­ni­czy, parę­na­ście metrów od nasze­go pola. Chwa­lił się, jak córecz­ce udało się samo­dziel­nie zauwa­żyć nad rzeką zacho­dzą­ce słoń­ce i powie­dzieć „tam wyso­ko na nie­bie sło­necz­ko świe­ci­ło i do wody bau robiło”.

Pamię­tam – praw­do­po­dob­nie był to wrze­sień 1939 roku – gło­śne odgło­sy z fron­tu, bie­gnę za czte­ro­let­nią kuzyn­ką z domu Dziad­ków do domu sąsia­dów, gdzie była piw­ni­ca. To było nie wię­cej niż 200 metrów do prze­bie­gnię­cia, ale ten strach do dziś tkwi w moim mózgu, bo nie mogłam zdą­żyć za star­szą kuzyn­ką, a wybu­chy coraz gło­śniej­sze, aż zie­mia drża­ła. Tak mało się zda­rzy­ło w moim trzy­let­nim życiu, a poza mną dzia­ły się spra­wy, które zawa­ży­ły o moim losie, o losie moich Rodzi­ców, o losie mojej Ojczyzny.

 

 




 

 

Oby­dwa listy, które moja Mama otrzy­ma­ła z Koziel­ska, poka­za­ła mi dopie­ro w 1980 roku! Stra­ci­ła Męża w 1940 roku, w 1943 roku infor­ma­cje o tym, że jest na liście ofi­ce­rów zagi­nio­nych w Katy­niu, potwier­dzi­ły biura poszu­ki­wań Czer­wo­ne­go Krzy­ża pol­skie i zagra­nicz­ne. Tra­gicz­ny rok 1943 dla Niej, bo w tymże roku umie­ra Basia, o któ­rej uro­dzi­nach dowia­du­je się Tata z listu Mamy, który dotarł z Rado­mia do obozu w Koziel­sku w 1939 roku. Przy­pusz­czam, że ta kore­spon­den­cja doszła do skut­ku dzię­ki dyplo­ma­tycz­ne­mu zakoń­cze­niu pierw­sze­go listu bukwa­mi „Da zdra­stwu­jet CCCR”.

To dzię­ki Soli­dar­no­ści i KOR docie­ra­ła do spo­łe­czeń­stwa „bibu­ła” z nie­za­fał­szo­wa­ną histo­rią. Kiedy dałam Mamie książ­kę Sta­ni­sła­wa Swia­nie­wi­cza o Katy­niu, Ona poka­za­ła mi listy Taty z Koziel­ska. Teraz rozu­miem swoją Mamę, że po stra­cie swo­ich dwóch naj­bliż­szych osób chro­ni­ła mnie. Zosta­wi­ła mnie w szko­le TPD, cho­dzi­łam w czer­wo­nym kra­wa­cie na pocho­dy pierw­szo­ma­jo­we. Brat Taty naka­zy­wał, że w życio­ry­sie mam pisać: „Ojciec zgi­nął w nie­miec­kim obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym”. Sądy w PRL też fał­szo­wa­ły histo­rię: jako datę śmier­ci Ojca uzna­no datę otrzy­ma­nia infor­ma­cji z biura poszu­ki­wań PCK o zagi­nię­ciu Ojca w Katyniu.

Tak to żyłam w tym zakła­ma­niu – co inne­go w domu, co inne­go w szko­le w pracy. 

4 czerw­ca 1989 roku zali­czam do naj­szczę­śliw­szych dni w moim życiu – skoń­czył się komu­nizm, jak oznaj­mi­ła wtedy Joan­na Szczep­kow­ska, naresz­cie można było nie bać się mówić, co się myśli.

70 lat i cały czas ta zbrod­nia jest wyko­rzy­sty­wa­na poli­tycz­nie przez pra­wie wszyst­kich i nie­po­sta­wio­na krop­ka nad „i” – jesz­cze dziś rosyj­scy komu­ni­ści pró­bu­ją obcią­żyć tą zbrod­nią Niemców.

Film Andrze­ja Wajdy – wiel­kie dzię­ki, Panie Andrze­ju – tak wiele podo­bieństw do losu mojej Rodzi­ny. Szcze­gól­nie jest Pan mi bli­ski, bo w tych samych latach zwią­za­ne były nasze dzie­je z Radomiem.

TATO!!! Żyłam, jak umia­łam. TY na pewno lepiej pomógł­byś mi wybrać życio­wą drogę, ale jest, jak jest. Mama zadba­ła o to, abym zdo­by­ła wykształ­ce­nie. Mia­łeś Zię­cia, który mimo że nie jestem ide­al­na – wytrzy­mał ze mną tyle lat. Masz dwie wnucz­ki –- świet­ne Dziew­czy­ny, a ich Mężo­wie – szla­chet­ni ludzie, z któ­ry­mi byś się doga­dy­wał. Wszy­scy – tak jak byś chciał – po stu­diach. Masz sze­ścio­ro pra­wnu­ków – naj­star­sza – stu­dent­ka, naj­młod­sza – przedszkolak.

Ponad dwa­dzie­ścia lat temu byłam u Cie­bie w lesie katyń­skim. Prze­czy­ta­łam Twój ostat­ni list dla Tele­wi­zji Pol­skiej i Litew­skiej – to była kanwa do filmu doku­men­tal­ne­go. W 70. rocz­ni­cę tej zbrod­ni, dzię­ki Rodzi­nie Katyń­skiej, do któ­rej nale­żę, poje­cha­ła do Cie­bie Twoja wnucz­ka Basia – ma imię po Two­jej nie­ży­ją­cej Córeczce. 

Opo­wiem Ci nie­daw­no zasły­sza­ną aneg­do­tę „Czy Pań­stwo pozo­sta­wia­ją tra­dy­cyj­nie wolne miej­sce przy stole wigi­lij­nym? Tak. A czy przy­ję­li­by­ście zbłą­ka­ne­go wędrow­ca na to miej­sce? Nie. Dla­cze­go? Bo już nie było­by tra­dy­cyj­nie wol­ne­go miej­sca przy stole”. Nie weź­miesz mi myślę za złe, że poda­ła­bym rękę i mogła­bym roz­ma­wiać z tymi, z któ­rych ręki zgi­ną­łeś i ich potom­stwu. To sys­tem takich ludzi wyho­do­wał. Mimo wszyst­ko myślę, że trze­ba budo­wać przy­szłość ponad wszel­ki­mi podzia­ła­mi, róż­nią­cy­mi ludzi. Fana­tyzm w każ­dym wyda­niu jest mi obcy, bo to on mi Cię zabrał.

Mówi­łeś do swo­jej Renu­si: „Naj­bar­dziej żału­ję tego, że nie star­czy mi życia, żeby prze­czy­tać wszyst­kie książ­ki”. Tak – posiąść wie­dzę, któ­rej doro­bi­ła się ludz­kość – ja też ludzi nauki naj­bar­dziej cenię.

Pamię­ta­my o TOBIE – jesteś z nami! Jesteś na tabli­cy pamiąt­ko­wej w koście­le Jezu­itów w Toru­niu i w War­sza­wie. Zro­bi­łam sym­bo­licz­ny nagro­bek na pły­cie, gdzie leży Mama, ale naj­waż­niej­sze jesteś w naszych ser­cach, a i OJCZYZNA o WAS nie zapomina.

 

 




 

 
Nasza pamięć jesz­cze żyje

Anna Koro­na-Sękow­ska

 

W latach 1980 – 1989 ubie­głe­go wieku żyły jesz­cze wdowy po katyń­czy­kach, wycho­dzą na świa­tło dzien­ne kart­ki listy pamiąt­ki po ofia­rach zbrod­ni, ukry­wa­ne dotąd w pry­wat­nych szu­fla­dach, piw­ni­cach, stry­chach, ska­za­ne przez poli­ty­ków kra­jo­wych i zagra­nicz­nych na wiecz­ną nie­pa­mięć. Soli­dar­ność – rok 1980 – nadzie­ja na nie­za­leż­ność, potem stan wojen­ny – Pola­cy nie mogą już prze­stać myśleć o wol­no­ści, jak i o praw­dzie o zagi­nio­nych w ZSRR ofi­ce­rach, urzęd­ni­kach i innych naszych rodakach.

Rok 1989 – komu­na pra­wie upa­dła, już zbie­ra­my się w salce na ulicy Pod­gór­nej. Jest nas około 100 bli­skich katyń­czy­ków. Począt­ki naszej Toruń­skiej Rodzi­ny. Wan­dzia Per­czak orga­ni­zu­je wysta­wę pamią­tek po naszych bli­skich, pani Bory­sow­ska wal­czy o miej­sce na epi­ta­fium w koście­le aka­de­mic­kim, Boguś Taczak zaj­mu­je się orga­ni­za­cją naszej grupy – trud­no wymie­nić wszyst­kich, bez któ­rych nie było­by Toruń­skiej Rodzi­ny Katyńskiej.

Przez te lata wiele się dzia­ło: pisa­li­śmy arty­ku­ły do „Rodo­wo­du”, do toruń­skich „Nowo­śći”, spo­ty­ka­li­śmy się z mło­dzie­żą, sadzi­li­śmy dęby, skła­da­li­śmy wień­ce w cza­sie świąt pań­stwo­wych, zama­wia­li­śmy msze świę­te za naszych katyń­czy­ków itd. Powsta­ło pięk­ne Muzeum Katyń­skie i nekro­po­lie katyń­skie, wybu­do­wa­ne sta­ra­niem Rady Ochro­ny Pamię­ci Walk i Męczeństwa. 
Przez lata też wielu z nas ubyło, ale i przy­by­wa dzię­ki sta­ra­niom młod­szych człon­ków naszej Rodzi­ny. Były też przy­kre fakty: próby podzia­łu naszej kra­jo­wej Fede­ra­cji Rodzin Katyń­skich, nie­uza­sad­nio­ne pomy­sły prze­nie­sie­nia nekro­po­lii katyń­skich do Pol­ski. Mamy nadzie­ję, że to tylko nie­prze­my­śla­ne pro­po­zy­cje, które nie będą zre­ali­zo­wa­ne. Będzie­my pie­lę­gno­wa­li tę pamięć o wspa­nia­łych war­to­ścio­wych ludziach, któ­rzy gdyby żyli, to i my, ich potom­ko­wie, byli­by­śmy lepsi i mądrzej­si, a tym samym i Pol­ska była­by mądrzej i lepiej rządzona.

 

 




 

 

Mój 4 czerw­ca 1989 roku

Anna Koro­na-Sękow­ska

 

Zdję­cie z wyciecz­ki gór­skiej w gmi­nie Węgier­ska Górka, nie­da­le­ko Żywca. Wyciecz­ka wyjąt­ko­wa, bo w cza­sie obrad w Sej­mie, już po wybo­rach 4 czerw­ca do kon­trak­to­we­go skła­du sejmu i wol­nych do sena­tu. Dla mnie to jest CUD, że po ponad pół wieku życia w PRL‑u z wpi­sa­ną do kon­sty­tu­cji „miło­ścią do ZSRR” i funk­cjo­nu­ją­cym mario­net­ko­wym sej­mem nie tylko poja­wi­ła się nadzie­ja, że zmie­ni się ustrój socja­li­stycz­ny i Pol­ska dołą­czy do pręż­nie roz­wi­ja­ją­ce­go się gospo­dar­czo Zacho­du, ale na naszych oczach roz­po­czę­ły się nie­od­wra­cal­ne zmia­ny, pro­wa­dzą­ce do zmia­ny ustro­ju i gospo­dar­ki ryn­ko­wej. Dla­cze­go 4 czerw­ca jest dla mnie tak ważny? Pamię­tam zrywy wol­no­ścio­we Pola­ków w 1956 roku (Poznań), w 1968 (War­sza­wa), w 1976 (Radom), w 1970 i 1980: Gdańsk i rodzi się „Soli­dar­ność” z Lechem Wałę­są z KOR i z dorad­ca­mi. Nadzie­ja na zmianę.

W Toru­niu w sztan­da­ro­wej socja­li­stycz­nej fabry­ce włó­kien polie­stro­wych ELANA w sierp­niu 1980 roku też powsta­je „Soli­dar­ność” – pręż­nie dzia­ła­ją­ca, do któ­rej zapi­sa­ła się pra­wie cała sied­mio­ty­sięcz­na zało­ga. Jacek Stan­kie­wicz roz­po­czął dzia­łal­ność związ­ku. W zarzą­dzie NFZZ Soli­dar­ność dzia­ła­li mię­dzy inny­mi: Zabor­ny, Jan­kow­ski, Fra­sy­niuk Syl­wia, Zybert i wielu innych na róż­nych stop­niach orga­ni­za­cji związ­ku w zakła­dzie i w struk­tu­rach Toru­nia. Na zdję­ciach dzia­ła­cze Soli­dar­no­ści z ELANY i jedna z mszy świę­tych czę­sto wtedy orga­ni­zo­wa­nych. To był czas, kiedy przy­tła­cza­ją­ca więk­szość spo­łe­czeń­stwa pol­skie­go mówi­ła jed­nym gło­sem, czas namięt­nych dys­ku­sji o przy­szło­ści Pol­skiej gospo­dar­ki, ustro­ju poli­tycz­ne­go, czas kosz­tow­nych spo­łecz­nie reform, bez któ­rych nie wyszli­by­śmy z zapa­ści gospo­dar­czej po czter­dzie­stu latach poli­tycz­nie ste­ro­wa­nej, uza­leż­nio­nej od ZSRR gospodarki.

Tylko nie­licz­ni mają łatwy dostęp do wszel­kich towa­rów albo w spe­cjal­nych skle­pach, albo w PEWEX-ach – za dola­ry. Pozo­sta­ła, przy­tła­cza­ją­ca więk­szość stoi w kolej­kach po pod­sta­wo­we pro­duk­ty nie­zbęd­ne do życia, a po sprzęt, jak pral­ka, tele­wi­zor, lodów­ka, stoi się w kolej­kach noca­mi. Pamię­tam, jak przy­pad­kiem udało mi się kupić tele­wi­zor Sta­dion: w skle­pie na ul. Żeglar­skiej „rzu­ci­li” tele­wi­zo­ry, ale kupić nie można, wiszą kar­tecz­ki „sprze­da­ne”. Gło­śno ode­zwa­łam się do zna­jo­me­go z pracy „Panie Wik­to­rze”, a kie­row­nik skle­pu prze­sły­szał się i usły­szał „Panie dyrek­to­rze”. Tak kupi­łam trud­no dostęp­ny towar jako ważna osoba. Dziś trud­no sobie wyobra­zić, że zdo­by­cie tele­wi­zo­ra to był praw­dzi­wy łut szczęścia. 
Dzi­siaj wyda­je się śmiesz­ne, kiedy przed Bożym Naro­dze­niem z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­li­śmy na roz­ła­do­wa­nie stat­ku z cytru­sa­mi, a pra­cow­ni­kom ELANY „rzu­co­no” do bufe­tów śle­dzie. Prze­cho­dzę przez por­tier­nię z tymi śle­dzia­mi owi­nię­ty­mi dokład­nie w gaze­tę, a tu pani por­tier­ka pyta: – Co to jest? – Śle­dzie. – Roz­pa­ko­wać – roz­ka­zu­je „kró­lo­wa por­tier­ni”. – Sama pro­szę roz­pa­ko­wać – mówię nie­grzecz­nie, bo widzę, że tram­waj mi uciek­nie. – Ja nie dosta­ję mydła, żeby umyć ręce po śle­dziach – stwier­dza pani por­tier­ka, a ja wście­kła, bo tram­waj mi uciekł, mówię zło­śli­wie – Nic pani nie robi, to po co pani mydło? Ona zaś wykrzyk­nę­ła trium­fal­nie: – Jakby pani się uczy­ła, to by pani też nic nie robi­ła! Kole­żan­ki i kole­dzy długo powta­rza­li ten incy­dent jako aneg­do­tę, że do pil­no­wa­nia przej­ścia potrzeb­ny jest przy­naj­mniej dyplom magistra.

To tylko drob­ne przy­kro­ści zwią­za­ne z cza­sa­mi braku wszel­kich dóbr nie­zbęd­nych do życia. Naj­gor­sze, że w PRL sejm to była atra­pa skry­wa­ją­ca dyk­ta­tu­rę. Jed­nak coraz wię­cej Pola­ków to widzi i odczuwa.

1981 rok – stan wojen­ny i znowu prze­ra­ża­ją­ca wizja, że do końca świa­ta nic się nie zmie­ni. Pamię­tam moją mamę Regi­nę – wdowę katyń­ską, pła­czą­cą na wia­do­mość o wpro­wa­dze­niu 13 grud­nia stanu wojen­ne­go. Przy­po­mnia­ła sobie, jak II wojna świa­to­wa dla niej skoń­czy­ła się tra­gicz­nie: stra­ci­ła męża w Katy­niu i czte­ro­let­nią córecz­kę Basień­kę , zmar­łą w 1943 roku pod­czas oku­pa­cji, na zapa­le­nie opon mózgo­wych, które było kom­pli­ka­cją po prze­by­tej odrze. Pol­skich dzie­ci się nie leczyło!

ELANA, socja­li­stycz­ny zakład włó­kien polie­stro­wych, czyn­nie uczest­ni­czył w dzia­ła­niach „Soli­dar­no­ści”. Mam parę zdjęć z tych cza­sów, kiedy na mszach patrio­tycz­nych słu­cha­li­śmy pło­mien­nych prze­mó­wień i mani­fe­sto­wa­li­śmy swoją akcep­ta­cję pro­po­no­wa­nych zmian i wykrzy­ki­wa­nych haseł „pusz­cza­jąc zającz­ki”. W pracy pisa­li­śmy pro­gra­my i postu­la­ty, które nale­ża­ło wpro­wa­dzić, aby popra­wić jakość pro­duk­tów i uspraw­nić funk­cjo­no­wa­nie zakła­du. Mię­dzy inny­mi pro­po­no­wa­li­śmy nowa­tor­skie wtedy, mate­ma­tycz­ne ste­ro­wa­nie pro­ce­sem wytwa­rza­nia jedwa­biu polie­stro­we­go, postu­lo­wa­li­śmy roz­po­czę­cie opra­co­wa­nia tech­no­lo­gii jedwa­biu tech­nicz­ne­go – tak potrzeb­ne­go do pro­duk­cji kordu do opon samo­cho­do­wych, jedwa­biu do pro­duk­cji tka­nin tech­nicz­nych do budo­wy auto­strad, jedwa­biu o niskim skur­czu do pro­duk­cji nici do szy­cia, jedwa­biu z mikrow­łó­kien do wytwa­rza­nia pro­tez serca i wiele innych pro­po­zy­cji, które przy­nio­sły­by dużo więk­sze zyski zakła­do­wi niż pro­duk­cja włó­kien tek­styl­nych, z któ­ry­mi nie mie­li­śmy szans kon­ku­ro­wać z świa­to­wy­mi pro­du­cen­ta­mi polie­strów. I to wszyst­ko dia­bli wzię­li! Nie­wie­le udało się wpro­wa­dzić w życie z pro­po­no­wa­nych zmian, głów­nie przez poli­tycz­ne decy­zje o kie­run­ku roz­wo­ju zakła­du i, ogól­nie mówiąc przez socja­li­stycz­ny model gospo­dar­ki w Polsce.

Stan wojen­ny: „Soli­dar­ność” zde­le­ga­li­zo­wa­na – cofa­my się – dzia­ła­cze soli­dar­no­ścio­wi inter­no­wa­ni, prze­śla­do­wa­ni, emi­gru­ją z ELANY głów­nie do Fran­cji i Nie­miec. Two­rzy się pro­rzą­do­we związ­ki zawo­do­we, boj­ko­to­wa­ne prze zde­cy­do­wa­ną więk­szość zało­gi. Ale duch „Soli­dar­no­ści” żyje, pomi­mo szy­ka­no­wa­nia dzia­ła­czy, pro­pa­gan­dy w mediach infor­ma­cyj­nych, destruk­cyj­nej sta­gna­cji w gospo­dar­ce. Smut­ne dla mnie lata mię­dzy sta­nem wojen­nym 1981 do 1989 roku, tra­co­ne lata tak dla gospo­dar­ki, jak i – pate­tycz­nie mówiąc – dla Polski.

W tym cza­sie infor­ma­cje, co się dzie­je w kraju i na świe­cie, docho­dzą do nas z „bibu­ły”. To dzię­ki pod­ziem­nym wydaw­nic­twom dosta­łam książ­kę Sta­ni­sła­wa Swia­nie­wi­cza o Katy­niu, którą mię­dzy inny­mi prze­my­cał Andrzej Zie­liń­ski – pła­cąc za to repre­sja­mi i pozba­wie­niem wol­no­ści. Pamię­tam akcję spraw­dza­nia maszyn do pisa­nia, prze­zna­czo­nych do dru­ko­wa­nia nie­le­gal­nych wia­do­mo­ści. Dopie­ro w 1989 roku zli­kwi­do­wa­no pod­słu­chy na naszych tele­fo­nach służ­bo­wych i pry­wat­nych. Żyli­śmy bez wiary, że cokol­wiek może się zmie­nić, a wyrwa­nie Pol­ski z obozu domi­na­cji Związ­ku Sowiec­kie­go wyda­wa­ło się nie­moż­li­we do końca świa­ta. Na ojca moje­go męża, który czę­sto powta­rzał: „To muszą dia­bli wziąć” patrzy­łam pobłaż­li­wie. – On nie orien­tu­je się w poli­ty­ce – myśla­łam, a on – rol­nik dużo prze­żył: obo­wiąz­ko­we dosta­wy, repre­sje, bo nie chciał dołą­czyć do Spół­dziel­ni Pro­duk­cyj­nej, nie­spra­wie­dli­wość, widział jak akty­wi­ści sprzy­ja­ją­cy wła­dzy korzy­sta­li z dobro­dziejstw socja­li­zmu bez pracy itp. i dobrze oce­nia­li nie­wy­dol­ny i nie­spra­wie­dli­wy system.

Soli­dar­no­ścio­wa ekipa Lecha Wałę­sy z głów­ny­mi rola­mi Tade­usza Mazo­wiec­kie­go i Bro­ni­sła­wa Gerem­ka przy Okrą­głym Stole wywal­czy­ła for­mu­łę z wła­snym pro­gra­mem wybor­czym, która pozwo­li­ła spo­łe­czeń­stwu roze­znać się, kogo obda­rzyć swoim zaufaniem.

Rok 1989 – rok Okrą­głe­go Stołu i rok pierw­szych wybo­rów wpraw­dzie demo­kra­tycz­nych tylko po czę­ści do Sejmu, ale w pełni do Sena­tu. Zwy­cię­skie wybo­ry dla obozu „soli­dar­no­ścio­we­go” – to mi przy­po­mi­na sche­mat, gdzie usu­nię­cie jed­ne­go ele­men­tu kon­struk­cji powo­du­je zawa­le­nie całej kon­struk­cji. Dla mnie 4 czerw­ca Pola­cy gło­so­wa­li za odrzu­ce­niem rodzi­mej i obcej dyk­ta­tu­ry jed­no­cze­śnie. Gło­so­wa­li za Pol­ską poro­zu­mie­nia, a nie odwe­tu, za Pol­ską bez sto­sów i więź­niów poli­tycz­nych. Te wybo­ry były opo­wie­dze­niem się za wspól­no­tą wszyst­kich tych, któ­rzy chcie­li razem two­rzyć pań­stwo demo­kra­cji i nie­pod­le­gło­ści: Pol­ski wol­no­ści, róż­no­rod­no­ści i tole­ran­cji. Część obozu „soli­dar­no­ścio­we­go” (Andrzej Gwiaz­da, Anna Walen­ty­no­wicz, Jan Olszew­ski) odrzu­ci­ła Okrą­gły Stół i udział w wybo­rach, oba­wia­jąc się, nie bez powo­du, pułap­ki zasta­wio­nej przez wła­dze komu­ni­stycz­ne. Decy­zję Lecha Wałę­sy i kie­row­nic­twa „Soli­dar­no­ści”, by szu­kać kom­pro­mi­su z wła­dzą komu­ni­stycz­ną, Pola­cy popar­li. W ten spo­sób ruszył pro­ces demon­ta­żu dyk­ta­tu­ry. Spad­ko­bier­cy par­tii komu­ni­stycz­nej powo­li zaak­cep­to­wa­li demo­kra­cję par­la­men­tar­ną i gospo­dar­kę ryn­ko­wą, a potem drogę do NATO i Unii Europejskiej.

Nasz wkład i udział w wybo­rach 4 czerw­ca 1989 roku to wysta­wie­nie kan­dy­da­tu­ry Jana Wyro­wiń­skie­go do sejmu przez naszą ela­now­ską „Soli­dar­ność”. Zapa­mię­ta­łam pana Jana Wyro­wiń­skie­go zawsze czy­ta­ją­ce­go książ­ki w auto­bu­sie, do któ­re­go wsia­da­łam przy Gar­ba­tym Most­ku, jadąc do pracy. Nie zawie­dli­śmy się na naszym pośle wielu kaden­cji Sejmu i Senatu.

Dla­te­go wła­śnie 4 czerw­ca 1989 roku to jeden z naj­waż­niej­szych dni w moim życiu. W czerw­cu 2019, kiedy nada­rzy­ła się oka­zja zwie­dzić z Toruń­ską Rodzi­ną Katyń­ską Euro­pej­skie Cen­trum Soli­dar­no­ści w Gdań­sku, zro­bi­łam to z wiel­ką przy­jem­no­ścią. Tak wła­śnie, według mnie, jak poka­za­no to w ECS, wyglą­da­ła histo­ria, któ­rej byłam świadkiem.

Rok 1989 to był rok szcze­gól­nie ważny dla mnie: 31 paź­dzier­ni­ka, dzię­ki zmia­nom zacho­dzą­cym w Pol­sce, mogłam poje­chać do Katy­nia pocią­giem wraz z inny­mi rodzi­na­mi ofiar Zbrod­ni Katyń­skiej. W Katy­niu leży we wspól­nej mogi­le mój Tata, Fran­ci­szek Koro­na. Byłam świad­kiem pięk­ne­go gestu Zbi­gnie­wa Brze­ziń­skie­go, który zło­żył wie­niec z odręcz­nie przez sie­bie napi­sa­ną kart­ką: „W hoł­dzie ofi­ce­rom zamor­do­wa­nym w 1940 roku przez katów z NKWD”. Kart­kę tę umie­ścił na miej­scu ofi­cjal­ne­go nekro­lo­gu, zasła­nia­jąc nią infor­ma­cję, że zbrod­ni tej doko­na­li Niem­cy w 1941 roku.

10 kwiet­nia 2010 roku, w dniu tra­gicz­nej kata­stro­fy smo­leń­skiej, na tej samej, ale już pięk­nie przy­go­to­wa­nej nekro­po­lii, dzię­ki mię­dzy inny­mi sta­ra­niom Rady Ochro­ny Pamię­ci Walk i Męczeń­stwa, jest z dele­ga­cją Toruń­skiej Rodzi­ny Katyń­skiej moja córka Bar­ba­ra, pie­lę­gnu­ją­ca pamięć Ofiar Zbrod­ni Katyń­skiej do dzi­siaj. Mam nadzie­ję, że w przy­szło­ści będą odwie­dzać tę pięk­ną nekro­po­lię pra­wnu­ki moje­go Ojca.

W tych histo­rycz­nych prze­mia­nach sprzy­jał nam auto­ry­tet papie­ża Jana Pawła II. Kościół ode­grał ważną rolę, choć nie do końca jed­no­znacz­ną. Już wtedy poja­wi­li się kan­dy­da­ci, popie­ra­ni przez nie­któ­rych bisku­pów, któ­rzy chcie­li zająć miej­sca takich wybit­nych posta­ci obozu demo­kra­tycz­ne­go, jak mię­dzy inny­mi Jacka Kuro­nia, Bro­ni­sła­wa Gerem­ka, Jana Józe­fa Lip­skie­go . Póź­niej­sze podzia­ły miały tu swój począ­tek. Jed­nak Pol­ska to nie pań­stwo w ruinie, ale kraj, który – jak wielu sądzi – cią­gle ma szan­se być wolny i zamoż­ny i sza­no­wa­ny w świecie.

Wpraw­dzie po 1989 roku ekipy spra­wu­ją­ce wła­dzę popeł­nia­ły wiele błę­dów: pamię­tam wiele afer, co tylko potwier­dza twier­dze­nie, że każ­dej wła­dzy trze­ba patrzeć na ręce. Pamię­tam czasy sta­li­now­skich repre­sji, począ­tek lat 1950., kiedy ulu­bio­ny nasz nauczy­ciel geo­gra­fii prof. Toch­ter­man zmarł krót­ko po prze­słu­cha­niach przez SB. Pamię­tam „dobro­wol­ny przy­mus”, kiedy to dyrek­tor szko­ły w Rado­miu o nazwi­sku Pypeć zapi­sał całą szko­łę do ZMP – mia­łam wtedy 13 lat i pamię­tam to zakła­ma­nie, kiedy musia­łam w życio­ry­sie pisać, że mój Ojciec zgi­nął w nie­miec­kim obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym. Uczy­li mnie tak w szko­le śred­niej, jak i na Poli­tech­ni­ce Łódz­kiej przed­wo­jen­ni pro­fe­so­ro­wie, któ­rzy cza­sem prze­my­ca­li fakty nie­zgod­ne z aktu­al­ną pro­pa­gan­dą. Na swoim przy­kła­dzie widzę, jak ważna jest edu­ka­cja mło­dzie­ży, bo to do mło­dzie­ży świat nale­ży. Moja Mama naj­bar­dziej ceni­ła ludzi nauki i czę­sto przy­ta­cza­ła zda­nie, które powie­dział do niej mój Tata: „Wiesz, Reniu, czego naj­bar­dziej żału­ję? Że nie wystar­czy mi życia, aby prze­czy­tać WSZYSTKIE KSIĄŻKI”. To podej­ście do życia jest mi bli­skie, a poza tym chyba odzie­dzi­czy­łam po Tacie zain­te­re­so­wa­nie poli­ty­ką. Mam zdję­cie z dedy­ka­cją zwierzch­ni­ka woj­sko­we­go Taty: „Nasze­mu poli­ty­ko­wi” – tak Go ocenił.

30 lat temu trwa­ła w naszym kraju, moim zda­niem, naj­waż­niej­sza w jego dzie­jach kam­pa­nia wybor­cza. Było to moż­li­we dzię­ki suk­ce­so­wi repre­zen­tan­tów „Soli­dar­no­ści” w nego­cja­cjach pro­wa­dzo­nych przy Okrą­głym Stole z przed­sta­wi­cie­la­mi spra­wu­ją­cej dyk­ta­tor­skie rządy PZPR. Udało się z wybo­rów uczy­nić ple­bi­scyt roz­strzy­ga­ją­cy o losach sys­te­mu komu­ni­stycz­ne­go. Los Pol­ski zna­lazł się w pol­skich rękach. Tak jest do dzi­siaj. W 1989 roku Pola­cy wyko­rzy­sta­li swoją szan­sę. Od nas, Pola­ków, zale­ży, czy jej nie zmar­nu­je­my teraz.