Franciszek Korona
Franciszek Korona z żoną Reginą i córką Anną, rok 1937
Od córki Anny…
Anna Korona
Franciszek Korona urodził się 9 października 1905 roku. Ma skończone 34 lata, jest dyrektorem w PMT (Polski Monopol Tytoniowy) w Radomiu, ma żonę Reginę z domu Anioł i trzyletnią córeczkę Anię (mnie). Koniec sierpnia 1939 roku, zostaje powołany z rezerwy do wojska.
W tym czasie spędza urlop w Krośnie w gospodarstwie swoich rodziców Marii i Jana Koronów z córeczką Anią. Anię zostawia u Dziadków w Krośnie, a sam wraca do Radomia do Żony, która również pracuje w PMT jako kierowniczka żłobka przyzakładowego, który wcześniej zorganizowała dla dzieci pracownic fabryki. Jako oficer Wojska Polskiego może pobrać pieniądze z książeczki PKO, żeby zabezpieczyć Żonę będącą w siódmym miesiącu ciąży i małą Anię. Zamiast to zrobić, mówi: „Reniu, państwo w potrzebie” i z ciężkim sercem idzie na wojnę, zostawiając Żonę bez zapasów żywności, bez opału na zimę, bez opieki, zdaną tylko na swoje siły, dwa miesiące przed rozwiązaniem i odpowiedzialną za wychowanie córeczki.
Została książeczka PKO z ponad 5000 zł. Teraz to pięknie brzmi „Państwo w potrzebie”, ale wtedy, w październiku 1939 roku, przychodzi na świat Basia. Mama w stresie – zimno, głodno, dostaje zapalenia opłucnej. Ratuje ją bezinteresownie doktor Tochterman, który miał pieczę nad zdrowiem dzieci ze żłobka, prowadzonego przez mamę. Trzyletnia Ania przebywa 300 km od Radomia w Białobrzegach (obecnie dzielnica Krosna). Rozpaczliwa sytuacja, w której nagle znalazła się Mama: przed wojną rodzina żyła w dobrych warunkach, Ona – kierowniczka żłobka, On – na dyrektorskim stanowisku, dobrze zarabiają, stać Ich na mieszkanie, nianię do dziecka, na pomoc swoim Rodzinom, dostatnie życie.
W okresie sześciu lat małżeństwa: wykształcili na Uniwersytecie Jagiellońskim Jego brata – skończył prawo, Jej siostrę, powiększyli gospodarstwo Jego Rodzicom. Długa jest lista członków rodzin, którym pomogli.
Teraz nie dziwię się Mamie, że miała żal do Męża o to, że w imię patriotyzmu, mając możliwość jako oficer podjęcia pieniędzy z PKO, zostawia Ją w takich ciężkich warunkach. Mnie łatwiej, patrząc z perspektywy czasu, zrozumieć Ojca, który uczył się tuż po odzyskaniu niepodległości przez Polskę (ma 13 lat w 1918 roku). Ówcześni nauczyciele doceniają odzyskaną niepodległość i z pewnością wpajają uczucia patriotyczne swoim uczniom.
Franciszek Korona kończy Gimnazjum Realne w Krośnie. Pierwsza praca na Kresach w Drohobyczu i przeniesienie służbowe do PMT w Radomiu. Z Wilna do Radomia też służbowo zostaje przeniesiona Regina Anioł, która w Wilnie pracowała przy organizacji żłobków dla dzieci. W lipcu 1933 roku biorą ślub, w sierpniu 1936 przychodzi na świat Ania. Sześć szczęśliwych lat.
1 września 1939 – wojna z Niemcami. 2 października dostaje się do niewoli sowieckiej. Znajomy Taty, z którym dostał się do sowieckiej niewoli, przebrał się w łachmany i uciekł. Honor polskiego oficera nie pozwalał Tacie zrobić to samo – tak powiedział ten znajomy Babci, z którą w czasie okupacji się spotkał. Inna rzecz, że gdyby nawet Tacie udało się uciec przed osadzeniem w obozie w Kozielsku, to prawdopodobnie dopadliby Go Niemcy.
Był znany w Radomiu nie tylko w PMT, gdzie pracował jako dyrektor, ale brał czynny udział w życiu społecznym miasta. Mam zdjęcie, na którym przekazuje w imieniu społeczeństwa broń zakupioną głównie za datki pieniężne pracowników swojego zakładu, radomskich szkół i innych organizacji społecznych. „Bóg, honor, Ojczyzna” – to nie były puste słowa w tamtych czasach.
Z przekazu Mamy wiem, że najbardziej żałował tego, że nie starczy Mu życia na przeczytanie wszystkich książek. Z każdej przeczytanej książki pisał konspekty i uczył się – zaocznie skończył studia wojskowe. Był człowiekiem otwartym na nowe idee – znalazłam nawet pismo dowodzące, że miał kontakty z organizacją wolnomularską, która miała siedzibę w Dukli. Członkowie tej organizacji, działający w miejscowości leżącej na pograniczu południowo-wschodniej Polski, pochodzą z różnych środowisk: są to osoby wykształcone, katolicy, prawosławni, wyznania mojżeszowego (nie mogli być bezwyznaniowi), próbowali działać dla dobra Polski ponad podziałami religijnymi. Po pierwsze gospodarka – trzeba uprzemysłowić kraj, unowocześnić rolnictwo w młodej niepodległej Polsce.
Młody, zdolny, z inicjatywą, dusza towarzystwa, Franciszek Korona miał powodzenie u pań (pierwsza narzeczona Taty próbowała targnąć się na swoje życie – na szczęście bez powodzenia). Brat Taty przytaczał wice, które Tata pięknie opowiadał np. „Dwie siostry miały dwóch starających się o ich względy młodzieńców – jeden kupił dwie piękne róże i wręczył damom ze słowami – jedna róża jednej róży, druga róża drugiej róży. Drugi następnego dnia, żeby nie być gorszym, kupił dwie wielkie torby bardzo drogich czekoladowych pomadek i cały zadowolony, że zdyskredytował konkurenta drogimi upominkami, wręczył je paniom ze słowami: jedna torba jednej torbie, druga torba drugiej torbie”.
Pozostała mi po Tacie kaseta z listami i pocztówkami z okresu narzeczeństwa, małżeństwa i te dwie ostatnie z Kozielska – wszystkie piękne.
Kochał Rodziców, zwłaszcza swoją Mamę, ale Jego Reniusia, a później ich córeczka Ania to najukochańsze postacie w życiu.
Bardzo żałuję, że tak znikomy wpływ miał na kształtowanie mojego światopoglądu, mojego charakteru, na moje życie. Co mogło zapamiętać trzyletnie dziecko? Jak pokazywał mu otaczający ich świat – bławatki, bratki, trawki, biedroneczki, mrówki, żabki, krowę, konia słońce „chodzące po niebie”, rzekę płynącą w pobliżu i szyb wiertniczy, paręnaście metrów od naszego pola. Chwalił się, jak córeczce udało się samodzielnie zauważyć nad rzeką zachodzące słońce i powiedzieć „tam wysoko na niebie słoneczko świeciło i do wody bau robiło”.
Pamiętam – prawdopodobnie był to wrzesień 1939 roku – głośne odgłosy z frontu, biegnę za czteroletnią kuzynką z domu Dziadków do domu sąsiadów, gdzie była piwnica. To było nie więcej niż 200 metrów do przebiegnięcia, ale ten strach do dziś tkwi w moim mózgu, bo nie mogłam zdążyć za starszą kuzynką, a wybuchy coraz głośniejsze, aż ziemia drżała. Tak mało się zdarzyło w moim trzyletnim życiu, a poza mną działy się sprawy, które zaważyły o moim losie, o losie moich Rodziców, o losie mojej Ojczyzny.
Obydwa listy, które moja Mama otrzymała z Kozielska, pokazała mi dopiero w 1980 roku! Straciła Męża w 1940 roku, w 1943 roku informacje o tym, że jest na liście oficerów zaginionych w Katyniu, potwierdziły biura poszukiwań Czerwonego Krzyża polskie i zagraniczne. Tragiczny rok 1943 dla Niej, bo w tymże roku umiera Basia, o której urodzinach dowiaduje się Tata z listu Mamy, który dotarł z Radomia do obozu w Kozielsku w 1939 roku. Przypuszczam, że ta korespondencja doszła do skutku dzięki dyplomatycznemu zakończeniu pierwszego listu bukwami „Da zdrastwujet CCCR”.
To dzięki Solidarności i KOR docierała do społeczeństwa „bibuła” z niezafałszowaną historią. Kiedy dałam Mamie książkę Stanisława Swianiewicza o Katyniu, Ona pokazała mi listy Taty z Kozielska. Teraz rozumiem swoją Mamę, że po stracie swoich dwóch najbliższych osób chroniła mnie. Zostawiła mnie w szkole TPD, chodziłam w czerwonym krawacie na pochody pierwszomajowe. Brat Taty nakazywał, że w życiorysie mam pisać: „Ojciec zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym”. Sądy w PRL też fałszowały historię: jako datę śmierci Ojca uznano datę otrzymania informacji z biura poszukiwań PCK o zaginięciu Ojca w Katyniu.
Tak to żyłam w tym zakłamaniu – co innego w domu, co innego w szkole w pracy.
4 czerwca 1989 roku zaliczam do najszczęśliwszych dni w moim życiu – skończył się komunizm, jak oznajmiła wtedy Joanna Szczepkowska, nareszcie można było nie bać się mówić, co się myśli.
70 lat i cały czas ta zbrodnia jest wykorzystywana politycznie przez prawie wszystkich i niepostawiona kropka nad „i” – jeszcze dziś rosyjscy komuniści próbują obciążyć tą zbrodnią Niemców.
Film Andrzeja Wajdy – wielkie dzięki, Panie Andrzeju – tak wiele podobieństw do losu mojej Rodziny. Szczególnie jest Pan mi bliski, bo w tych samych latach związane były nasze dzieje z Radomiem.
TATO!!! Żyłam, jak umiałam. TY na pewno lepiej pomógłbyś mi wybrać życiową drogę, ale jest, jak jest. Mama zadbała o to, abym zdobyła wykształcenie. Miałeś Zięcia, który mimo że nie jestem idealna – wytrzymał ze mną tyle lat. Masz dwie wnuczki –- świetne Dziewczyny, a ich Mężowie – szlachetni ludzie, z którymi byś się dogadywał. Wszyscy – tak jak byś chciał – po studiach. Masz sześcioro prawnuków – najstarsza – studentka, najmłodsza – przedszkolak.
Ponad dwadzieścia lat temu byłam u Ciebie w lesie katyńskim. Przeczytałam Twój ostatni list dla Telewizji Polskiej i Litewskiej – to była kanwa do filmu dokumentalnego. W 70. rocznicę tej zbrodni, dzięki Rodzinie Katyńskiej, do której należę, pojechała do Ciebie Twoja wnuczka Basia – ma imię po Twojej nieżyjącej Córeczce.
Opowiem Ci niedawno zasłyszaną anegdotę „Czy Państwo pozostawiają tradycyjnie wolne miejsce przy stole wigilijnym? Tak. A czy przyjęlibyście zbłąkanego wędrowca na to miejsce? Nie. Dlaczego? Bo już nie byłoby tradycyjnie wolnego miejsca przy stole”. Nie weźmiesz mi myślę za złe, że podałabym rękę i mogłabym rozmawiać z tymi, z których ręki zginąłeś i ich potomstwu. To system takich ludzi wyhodował. Mimo wszystko myślę, że trzeba budować przyszłość ponad wszelkimi podziałami, różniącymi ludzi. Fanatyzm w każdym wydaniu jest mi obcy, bo to on mi Cię zabrał.
Mówiłeś do swojej Renusi: „Najbardziej żałuję tego, że nie starczy mi życia, żeby przeczytać wszystkie książki”. Tak – posiąść wiedzę, której dorobiła się ludzkość – ja też ludzi nauki najbardziej cenię.
Pamiętamy o TOBIE – jesteś z nami! Jesteś na tablicy pamiątkowej w kościele Jezuitów w Toruniu i w Warszawie. Zrobiłam symboliczny nagrobek na płycie, gdzie leży Mama, ale najważniejsze jesteś w naszych sercach, a i OJCZYZNA o WAS nie zapomina.
Nasza pamięć jeszcze żyje
Anna Korona-Sękowska
W latach 1980 – 1989 ubiegłego wieku żyły jeszcze wdowy po katyńczykach, wychodzą na światło dzienne kartki listy pamiątki po ofiarach zbrodni, ukrywane dotąd w prywatnych szufladach, piwnicach, strychach, skazane przez polityków krajowych i zagranicznych na wieczną niepamięć. Solidarność – rok 1980 – nadzieja na niezależność, potem stan wojenny – Polacy nie mogą już przestać myśleć o wolności, jak i o prawdzie o zaginionych w ZSRR oficerach, urzędnikach i innych naszych rodakach.
Rok 1989 – komuna prawie upadła, już zbieramy się w salce na ulicy Podgórnej. Jest nas około 100 bliskich katyńczyków. Początki naszej Toruńskiej Rodziny. Wandzia Perczak organizuje wystawę pamiątek po naszych bliskich, pani Borysowska walczy o miejsce na epitafium w kościele akademickim, Boguś Taczak zajmuje się organizacją naszej grupy – trudno wymienić wszystkich, bez których nie byłoby Toruńskiej Rodziny Katyńskiej.
Przez te lata wiele się działo: pisaliśmy artykuły do „Rodowodu”, do toruńskich „Nowośći”, spotykaliśmy się z młodzieżą, sadziliśmy dęby, składaliśmy wieńce w czasie świąt państwowych, zamawialiśmy msze święte za naszych katyńczyków itd. Powstało piękne Muzeum Katyńskie i nekropolie katyńskie, wybudowane staraniem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
Przez lata też wielu z nas ubyło, ale i przybywa dzięki staraniom młodszych członków naszej Rodziny. Były też przykre fakty: próby podziału naszej krajowej Federacji Rodzin Katyńskich, nieuzasadnione pomysły przeniesienia nekropolii katyńskich do Polski. Mamy nadzieję, że to tylko nieprzemyślane propozycje, które nie będą zrealizowane. Będziemy pielęgnowali tę pamięć o wspaniałych wartościowych ludziach, którzy gdyby żyli, to i my, ich potomkowie, bylibyśmy lepsi i mądrzejsi, a tym samym i Polska byłaby mądrzej i lepiej rządzona.
Mój 4 czerwca 1989 roku
Anna Korona-Sękowska
Zdjęcie z wycieczki górskiej w gminie Węgierska Górka, niedaleko Żywca. Wycieczka wyjątkowa, bo w czasie obrad w Sejmie, już po wyborach 4 czerwca do kontraktowego składu sejmu i wolnych do senatu. Dla mnie to jest CUD, że po ponad pół wieku życia w PRL‑u z wpisaną do konstytucji „miłością do ZSRR” i funkcjonującym marionetkowym sejmem nie tylko pojawiła się nadzieja, że zmieni się ustrój socjalistyczny i Polska dołączy do prężnie rozwijającego się gospodarczo Zachodu, ale na naszych oczach rozpoczęły się nieodwracalne zmiany, prowadzące do zmiany ustroju i gospodarki rynkowej. Dlaczego 4 czerwca jest dla mnie tak ważny? Pamiętam zrywy wolnościowe Polaków w 1956 roku (Poznań), w 1968 (Warszawa), w 1976 (Radom), w 1970 i 1980: Gdańsk i rodzi się „Solidarność” z Lechem Wałęsą z KOR i z doradcami. Nadzieja na zmianę.
W Toruniu w sztandarowej socjalistycznej fabryce włókien poliestrowych ELANA w sierpniu 1980 roku też powstaje „Solidarność” – prężnie działająca, do której zapisała się prawie cała siedmiotysięczna załoga. Jacek Stankiewicz rozpoczął działalność związku. W zarządzie NFZZ Solidarność działali między innymi: Zaborny, Jankowski, Frasyniuk Sylwia, Zybert i wielu innych na różnych stopniach organizacji związku w zakładzie i w strukturach Torunia. Na zdjęciach działacze Solidarności z ELANY i jedna z mszy świętych często wtedy organizowanych. To był czas, kiedy przytłaczająca większość społeczeństwa polskiego mówiła jednym głosem, czas namiętnych dyskusji o przyszłości Polskiej gospodarki, ustroju politycznego, czas kosztownych społecznie reform, bez których nie wyszlibyśmy z zapaści gospodarczej po czterdziestu latach politycznie sterowanej, uzależnionej od ZSRR gospodarki.
Tylko nieliczni mają łatwy dostęp do wszelkich towarów albo w specjalnych sklepach, albo w PEWEX-ach – za dolary. Pozostała, przytłaczająca większość stoi w kolejkach po podstawowe produkty niezbędne do życia, a po sprzęt, jak pralka, telewizor, lodówka, stoi się w kolejkach nocami. Pamiętam, jak przypadkiem udało mi się kupić telewizor Stadion: w sklepie na ul. Żeglarskiej „rzucili” telewizory, ale kupić nie można, wiszą karteczki „sprzedane”. Głośno odezwałam się do znajomego z pracy „Panie Wiktorze”, a kierownik sklepu przesłyszał się i usłyszał „Panie dyrektorze”. Tak kupiłam trudno dostępny towar jako ważna osoba. Dziś trudno sobie wyobrazić, że zdobycie telewizora to był prawdziwy łut szczęścia.
Dzisiaj wydaje się śmieszne, kiedy przed Bożym Narodzeniem z niecierpliwością czekaliśmy na rozładowanie statku z cytrusami, a pracownikom ELANY „rzucono” do bufetów śledzie. Przechodzę przez portiernię z tymi śledziami owiniętymi dokładnie w gazetę, a tu pani portierka pyta: – Co to jest? – Śledzie. – Rozpakować – rozkazuje „królowa portierni”. – Sama proszę rozpakować – mówię niegrzecznie, bo widzę, że tramwaj mi ucieknie. – Ja nie dostaję mydła, żeby umyć ręce po śledziach – stwierdza pani portierka, a ja wściekła, bo tramwaj mi uciekł, mówię złośliwie – Nic pani nie robi, to po co pani mydło? Ona zaś wykrzyknęła triumfalnie: – Jakby pani się uczyła, to by pani też nic nie robiła! Koleżanki i koledzy długo powtarzali ten incydent jako anegdotę, że do pilnowania przejścia potrzebny jest przynajmniej dyplom magistra.
To tylko drobne przykrości związane z czasami braku wszelkich dóbr niezbędnych do życia. Najgorsze, że w PRL sejm to była atrapa skrywająca dyktaturę. Jednak coraz więcej Polaków to widzi i odczuwa.
1981 rok – stan wojenny i znowu przerażająca wizja, że do końca świata nic się nie zmieni. Pamiętam moją mamę Reginę – wdowę katyńską, płaczącą na wiadomość o wprowadzeniu 13 grudnia stanu wojennego. Przypomniała sobie, jak II wojna światowa dla niej skończyła się tragicznie: straciła męża w Katyniu i czteroletnią córeczkę Basieńkę , zmarłą w 1943 roku podczas okupacji, na zapalenie opon mózgowych, które było komplikacją po przebytej odrze. Polskich dzieci się nie leczyło!
ELANA, socjalistyczny zakład włókien poliestrowych, czynnie uczestniczył w działaniach „Solidarności”. Mam parę zdjęć z tych czasów, kiedy na mszach patriotycznych słuchaliśmy płomiennych przemówień i manifestowaliśmy swoją akceptację proponowanych zmian i wykrzykiwanych haseł „puszczając zajączki”. W pracy pisaliśmy programy i postulaty, które należało wprowadzić, aby poprawić jakość produktów i usprawnić funkcjonowanie zakładu. Między innymi proponowaliśmy nowatorskie wtedy, matematyczne sterowanie procesem wytwarzania jedwabiu poliestrowego, postulowaliśmy rozpoczęcie opracowania technologii jedwabiu technicznego – tak potrzebnego do produkcji kordu do opon samochodowych, jedwabiu do produkcji tkanin technicznych do budowy autostrad, jedwabiu o niskim skurczu do produkcji nici do szycia, jedwabiu z mikrowłókien do wytwarzania protez serca i wiele innych propozycji, które przyniosłyby dużo większe zyski zakładowi niż produkcja włókien tekstylnych, z którymi nie mieliśmy szans konkurować z światowymi producentami poliestrów. I to wszystko diabli wzięli! Niewiele udało się wprowadzić w życie z proponowanych zmian, głównie przez polityczne decyzje o kierunku rozwoju zakładu i, ogólnie mówiąc przez socjalistyczny model gospodarki w Polsce.
Stan wojenny: „Solidarność” zdelegalizowana – cofamy się – działacze solidarnościowi internowani, prześladowani, emigrują z ELANY głównie do Francji i Niemiec. Tworzy się prorządowe związki zawodowe, bojkotowane prze zdecydowaną większość załogi. Ale duch „Solidarności” żyje, pomimo szykanowania działaczy, propagandy w mediach informacyjnych, destrukcyjnej stagnacji w gospodarce. Smutne dla mnie lata między stanem wojennym 1981 do 1989 roku, tracone lata tak dla gospodarki, jak i – patetycznie mówiąc – dla Polski.
W tym czasie informacje, co się dzieje w kraju i na świecie, dochodzą do nas z „bibuły”. To dzięki podziemnym wydawnictwom dostałam książkę Stanisława Swianiewicza o Katyniu, którą między innymi przemycał Andrzej Zieliński – płacąc za to represjami i pozbawieniem wolności. Pamiętam akcję sprawdzania maszyn do pisania, przeznaczonych do drukowania nielegalnych wiadomości. Dopiero w 1989 roku zlikwidowano podsłuchy na naszych telefonach służbowych i prywatnych. Żyliśmy bez wiary, że cokolwiek może się zmienić, a wyrwanie Polski z obozu dominacji Związku Sowieckiego wydawało się niemożliwe do końca świata. Na ojca mojego męża, który często powtarzał: „To muszą diabli wziąć” patrzyłam pobłażliwie. – On nie orientuje się w polityce – myślałam, a on – rolnik dużo przeżył: obowiązkowe dostawy, represje, bo nie chciał dołączyć do Spółdzielni Produkcyjnej, niesprawiedliwość, widział jak aktywiści sprzyjający władzy korzystali z dobrodziejstw socjalizmu bez pracy itp. i dobrze oceniali niewydolny i niesprawiedliwy system.
Solidarnościowa ekipa Lecha Wałęsy z głównymi rolami Tadeusza Mazowieckiego i Bronisława Geremka przy Okrągłym Stole wywalczyła formułę z własnym programem wyborczym, która pozwoliła społeczeństwu rozeznać się, kogo obdarzyć swoim zaufaniem.
Rok 1989 – rok Okrągłego Stołu i rok pierwszych wyborów wprawdzie demokratycznych tylko po części do Sejmu, ale w pełni do Senatu. Zwycięskie wybory dla obozu „solidarnościowego” – to mi przypomina schemat, gdzie usunięcie jednego elementu konstrukcji powoduje zawalenie całej konstrukcji. Dla mnie 4 czerwca Polacy głosowali za odrzuceniem rodzimej i obcej dyktatury jednocześnie. Głosowali za Polską porozumienia, a nie odwetu, za Polską bez stosów i więźniów politycznych. Te wybory były opowiedzeniem się za wspólnotą wszystkich tych, którzy chcieli razem tworzyć państwo demokracji i niepodległości: Polski wolności, różnorodności i tolerancji. Część obozu „solidarnościowego” (Andrzej Gwiazda, Anna Walentynowicz, Jan Olszewski) odrzuciła Okrągły Stół i udział w wyborach, obawiając się, nie bez powodu, pułapki zastawionej przez władze komunistyczne. Decyzję Lecha Wałęsy i kierownictwa „Solidarności”, by szukać kompromisu z władzą komunistyczną, Polacy poparli. W ten sposób ruszył proces demontażu dyktatury. Spadkobiercy partii komunistycznej powoli zaakceptowali demokrację parlamentarną i gospodarkę rynkową, a potem drogę do NATO i Unii Europejskiej.
Nasz wkład i udział w wyborach 4 czerwca 1989 roku to wystawienie kandydatury Jana Wyrowińskiego do sejmu przez naszą elanowską „Solidarność”. Zapamiętałam pana Jana Wyrowińskiego zawsze czytającego książki w autobusie, do którego wsiadałam przy Garbatym Mostku, jadąc do pracy. Nie zawiedliśmy się na naszym pośle wielu kadencji Sejmu i Senatu.
Dlatego właśnie 4 czerwca 1989 roku to jeden z najważniejszych dni w moim życiu. W czerwcu 2019, kiedy nadarzyła się okazja zwiedzić z Toruńską Rodziną Katyńską Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, zrobiłam to z wielką przyjemnością. Tak właśnie, według mnie, jak pokazano to w ECS, wyglądała historia, której byłam świadkiem.
Rok 1989 to był rok szczególnie ważny dla mnie: 31 października, dzięki zmianom zachodzącym w Polsce, mogłam pojechać do Katynia pociągiem wraz z innymi rodzinami ofiar Zbrodni Katyńskiej. W Katyniu leży we wspólnej mogile mój Tata, Franciszek Korona. Byłam świadkiem pięknego gestu Zbigniewa Brzezińskiego, który złożył wieniec z odręcznie przez siebie napisaną kartką: „W hołdzie oficerom zamordowanym w 1940 roku przez katów z NKWD”. Kartkę tę umieścił na miejscu oficjalnego nekrologu, zasłaniając nią informację, że zbrodni tej dokonali Niemcy w 1941 roku.
10 kwietnia 2010 roku, w dniu tragicznej katastrofy smoleńskiej, na tej samej, ale już pięknie przygotowanej nekropolii, dzięki między innymi staraniom Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, jest z delegacją Toruńskiej Rodziny Katyńskiej moja córka Barbara, pielęgnująca pamięć Ofiar Zbrodni Katyńskiej do dzisiaj. Mam nadzieję, że w przyszłości będą odwiedzać tę piękną nekropolię prawnuki mojego Ojca.
W tych historycznych przemianach sprzyjał nam autorytet papieża Jana Pawła II. Kościół odegrał ważną rolę, choć nie do końca jednoznaczną. Już wtedy pojawili się kandydaci, popierani przez niektórych biskupów, którzy chcieli zająć miejsca takich wybitnych postaci obozu demokratycznego, jak między innymi Jacka Kuronia, Bronisława Geremka, Jana Józefa Lipskiego . Późniejsze podziały miały tu swój początek. Jednak Polska to nie państwo w ruinie, ale kraj, który – jak wielu sądzi – ciągle ma szanse być wolny i zamożny i szanowany w świecie.
Wprawdzie po 1989 roku ekipy sprawujące władzę popełniały wiele błędów: pamiętam wiele afer, co tylko potwierdza twierdzenie, że każdej władzy trzeba patrzeć na ręce. Pamiętam czasy stalinowskich represji, początek lat 1950., kiedy ulubiony nasz nauczyciel geografii prof. Tochterman zmarł krótko po przesłuchaniach przez SB. Pamiętam „dobrowolny przymus”, kiedy to dyrektor szkoły w Radomiu o nazwisku Pypeć zapisał całą szkołę do ZMP – miałam wtedy 13 lat i pamiętam to zakłamanie, kiedy musiałam w życiorysie pisać, że mój Ojciec zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym. Uczyli mnie tak w szkole średniej, jak i na Politechnice Łódzkiej przedwojenni profesorowie, którzy czasem przemycali fakty niezgodne z aktualną propagandą. Na swoim przykładzie widzę, jak ważna jest edukacja młodzieży, bo to do młodzieży świat należy. Moja Mama najbardziej ceniła ludzi nauki i często przytaczała zdanie, które powiedział do niej mój Tata: „Wiesz, Reniu, czego najbardziej żałuję? Że nie wystarczy mi życia, aby przeczytać WSZYSTKIE KSIĄŻKI”. To podejście do życia jest mi bliskie, a poza tym chyba odziedziczyłam po Tacie zainteresowanie polityką. Mam zdjęcie z dedykacją zwierzchnika wojskowego Taty: „Naszemu politykowi” – tak Go ocenił.
30 lat temu trwała w naszym kraju, moim zdaniem, najważniejsza w jego dziejach kampania wyborcza. Było to możliwe dzięki sukcesowi reprezentantów „Solidarności” w negocjacjach prowadzonych przy Okrągłym Stole z przedstawicielami sprawującej dyktatorskie rządy PZPR. Udało się z wyborów uczynić plebiscyt rozstrzygający o losach systemu komunistycznego. Los Polski znalazł się w polskich rękach. Tak jest do dzisiaj. W 1989 roku Polacy wykorzystali swoją szansę. Od nas, Polaków, zależy, czy jej nie zmarnujemy teraz.