Aleksander Gnatowski
Porucznik Aleksander Gnatowski
Mój Ojciec
Alina Gnatowska-Kobylińska
Historia jak wiele innych, charakterystyczna dla członków tego narodu, którego los tak niefortunnie umiejscowił pomiędzy dwoma wrogimi mu, potężnymi państwami.
Jednak tradycja, historia, atmosfera domów rodzinnych nie pozwalały zapomnieć o Polsce i jej prawach do wolności i samostanowienia. Kolejne roczniki z wiarą wchodziły w nowy „bój”. Dwudziestoletni Aleksander ze swoim nieco młodszym bratem Leonem pracują w tajnej organizacji POW, a następnie zgłaszają się jako ochotnicy do formującego się Wojska Polskiego.
Aleksander po walkach na froncie wołyńskim we wrześniu 1921 roku przechodzi do rezerwy i rozpoczyna nowy rozdział życia. Na zaniedbanym, wyniszczonym wojną Polesiu rozpoczyna pracę pedagogiczną jako nauczyciel – kierownik szkoły powszechnej w Dziadkowiczach, powiat Kobryń.
Polska po traktatach wersalskim i ryskim zaczęła budować swoją państwowość i byt materialny od podstaw, a właściwie z niczego. Rozpoczęła się teraz żmudna, ale zawsze raczej owocna „praca na ugorze”. Zniszczone zabudowania, mało wydajna ziemia orna, ludność bez poczucia państwowej przynależności, określała siebie jako „tutejsi”, „miejscowi”. Dzisiaj to może wydawać się mało realne, ale w tamtych czasach „Judymowie” nie byli rzadkością i nie wywoływało zdumienia postanowienia młodych ludzi, aby nieść oświatę na wschodnie rubieże Polski.
I tak moi Rodzice osiedlili się w Dziadkowiczach. W tamtym okresie nauczyciel był wielkim autorytetem wśród miejscowej ludności, ale na ten autorytet musiał sobie zapracować. Musiał być wzorem pod każdym względem. Ludzie obserwują i oceniają. Poza normalną pracą pedagogiczną był w razie nagłej potrzeby lekarzem, doradcą w sprawach gospodarczych i rodzinnych i rozjemcą w sporach sąsiedzkich: mógł napisać podanie do władz i umożliwić wysłuchanie audycji radiowej z pierwszego w okolicy radia. Kobieta – nauczycielka niosła pomoc miejscowym kobietom. Uczyła gotować, szyć, piec, pielęgnować dzieci, zakładać ogródki przydomowe, uprawiać nowe odmiany warzyw itd. Przedpoborowi na zorganizowanych przez nauczycieli wieczorowych zajęciach przypominali sobie zasady pisowni, dostawali wiele praktycznych wskazówek, aby w wojsku godnie się zaprezentować.
Takie to były czasy. Bez pośpiechu, we wzajemnej życzliwości i poszanowaniu godności każdego człowieka. Każda epoka ma swe własne standardy. Dziś młody człowiek myśli innymi kategoriami – to naturalne – inne ma potrzeby, zainteresowania. Ale czy jest szczęśliwy? Czy potrafi mieć ideały i być im wierny? Jak my, dzieci, przeżywaliśmy święta narodowe! Ile w tym było prawdziwej miłości do tego, co polskie. To najszczęśliwsze lata mojego życia!
No i nadszedł sierpień 1939 roku. Mobilizacja – ostatni raz widziałam Tatę. W mundurze żegnał się z nami i odjechał do swego pułku, do Brześcia. Zaczęła się wojna. Na niebie niemieckie samoloty, a niebo ciągle bezchmurne. Padają bomby. Słuchamy komunikatów radiowych. Front jeszcze daleko. W miarę spokojnie – złocista jesień…
Nadszedł 17 września. Ruszyła nawała sowiecka. Już słychać chrzęst tankietek, już wysypuje się z nich mrowie obszarpanych, z karabinami na sznurkach (to nie fantazja) żołnierzy z czerwonymi gwiazdami na czapkach. Rozpełzają się komuniści z Berezy Kartuskiej. Tworzą sowieckie komitety. Szybko, szybko – nowe porządki – terror! strach! śmierć! Dużo, dużo śmierci… Życie nagle przestało być coś warte. Każdemu, kto mówi po polsku – kula w łeb, uciekinierów z zachodnich terenów ograbić i rozstrzelać, policjantów mordować – wprowadzamy nowy, komunistyczny ład!!! Wkoło słychać pojedyncze strzały – to giną ludzie… Ludzie, którzy przecież chcą żyć, na których czekają najbliżsi. A z umieszczonych na rogach ulic głośników płynie od świtu do nocy: „ja drugoj takoj strany nie znaju – gdie tak wolno dyszet człowiek” – ironia.
Jesteśmy z Mamą same. Nauczyciele z wakacji już nie przyjechali. W mieszkaniu na stałe zainstalował się wartownik z karabinem – czeka na Ojca. Straszne, ale prawdziwe. Do mostu na Kanale Królewskim dojechał pociąg z uciekinierami. Most zerwany. Uciekinierom każą kopać rowy, rozbierać się – no i …mordują. Jeszcze jedna zbiorowa, bezimienna mogiła. Ile ich jest?
Mama podejmuje decyzję – uciekamy! Udało się! Rodziny policjantów zostały i trafiły niebawem do Kazachstanu. Zatrzymujemy się u rodziny Mamy w Brześciu, a następnie makabryczne przejście granicy na Bugu przy 26-stopniowym mrozie. Udało się!!! Nie złapali, ani Sowieci, ani Niemcy. Jesteśmy w Białej Podlaskiej, gdzie Rodzice mają nowo wybudowany dom ze sporym ogrodem. Płonne nadzieje na możliwość jakiegoś znośniejszego przeżycia. Dom zostaje zarekwirowany dla wysokiego niemieckiego urzędnika.
Tułamy się, ale żyjemy .…
Ale co z Ojcem?
Otrzymujemy od Taty kartkę pocztową z 6 stycznia 1940. Jest w obozie w Starobielsku. Pisze, że zdrów, że martwi się o nas. Co można pisać w cenzurowanym liście, gdy oczy NKWD prześwidrowują każdą literę? I to już koniec. Mamy listy wracają z nadrukiem „adresat wyjechał”.
Dokąd???
Teraz wiemy – w ostatnią podróż do podziemi siedziby NKWD w Charkowie, a następnie do dołu w Piatichatkach. Ale wtedy to była wielka niewiadoma. Może jest w innym obozie? Może przeżyje? Przecież obowiązuje konwencja genewska…
Odkrycie Katynia
Niemcy starają się to wykorzystać. Codziennie drukowane są listy. Są znajomi. Ojca nie ma. Mój Boże! Może jednak żyje? Wojna trwa. Po pewnym czasie zaczynają dochodzić zakonspirowane informacje. Podobno część zatopiono na Morzu Białym, podobno drugi Katyń w Charkowie, Dergaczach…? Oj, biedna Ty, Polsko… Oj, biedny Narodzie Polski… Gdzie Twoje Syny? Od znajomych dostaję bardzo miłe, zrobione konspiracyjnie zdjęcie z charkowskiego lasu. Zdołali postawić brzozowy krzyżyk, zapalili znicze… Mój Boże… Oni tam leżą. Kiedy to zostanie ujawnione?
Przychodzi tak zwane „wyzwolenie”. Znów nas „wyzwalają”, znów transporty na Sybir, znów więzienia, obozy i jawne lub skryte mordy. Z woli Stalina ginie Warszawa.
Nie wolno nam ujawniać, gdzie był Ojciec. Zmobilizowany– zginął na wojnie – tylko taka wersja może być przyjmowana. Sąd wyznaczył Mu urzędową datę śmierci – 8 maja 1945. Można i tak. Jeszcze jedno kłamstwo. Nas już nic nie zdziwi.
Teraz po latach wszystko jest w miarę jasne. Mamy dużo publikacji omawiających polski Holokaust. Opracowania profesjonalne i osobiste, pisane od serca wspomnienia.
Czy dużo ludzi po nie sięga? To takie smutne… i było tak dawno… W obecnej dobie ciągłego pośpiechu, coraz szybszego przepływu informacji nasze biedne, szare komórki tak są bombardowane mnogością impulsów, że nie mają czasu na selekcję. Coś przypływa i odpływa. Pomieszały się ziarna i plewy. Krążymy w wszechświecie. A nasze sprawy? A nasze korzenie? I ten niemy krzyk tysięcy z zakneblowanymi ustami. Jak to wszystko wyważyć? Czemu dać pierwszeństwo?
No i mamy już połowę 2011 roku. Czy to możliwe? Tyle już rocznic minęło. Tyle się wydarzyło. Tyle wdów już odeszło. Mama nie żyje już od 26 lat, ja w 1939 dwunastoletnia dziewczynka jestem bardzo wiekową staruszką, synowie w wieku przedemerytalnym, wnukowie już pełnoletni. Tyle przeminęło. Tylko pamięć pozostała. To wszystko było – wczoraj. Łączy nas wszystkich – tych następców zamordowanych na „nieludzkiej ziemi” – wspólna dola, wspólna pamięć – Rodzina Katyńska. Powstała już w 1988 roku.
Uczestniczyliśmy w miarę naszych możliwości w różnych pracach: w rozpoczętych i kontynuowanych ekshumacjach, tłumaczyliśmy rosyjskie wykazy jeńców, listy wysyłkowe z obozów, zakładali kartoteki, pomagali rodzinom w wyszukiwaniu zaginionych. Organizowaliśmy pielgrzymki do byłych obozów, miejsc kaźni i obozów śmierci. Organizowaliśmy i uczestniczyliśmy we wszystkich uroczystościach związanych z tematem mordu katyńskiego.
W sierpniu 1991 roku odbywają się pierwsze uroczystości państwowe na zaczątkach cmentarzy. Rodzina Szczecińska organizuje pielgrzymkę do Starobielska i Charkowa w dniach 2 – 7 grudnia 1991 roku. Nareszcie mogłam tam pojechać. Dotknąć tej ziemi, zobaczyć Charków – Piatichatki.
Wczesny, zimowy wieczór. Z szosy na prawo zarośnięty krzewami las. Jakiś pseudo-pomniczek postawiony, o ironio, właśnie przez komunistów. Po lewej stronie brzozowy krzyż dźwigający na ramionach szarfy od poprzednio złożonych wieńców. Idziemy tak zwaną „Czarną Drogą” – tędy jeździły ciężarówki ze zwłokami jeńców. Taka Droga Krzyżowa. Wreszcie tymczasowa wspólna mogiła z okazałym krzyżem. Ciemny, grudniowy wieczór – ponury las i świadomość, że tu wszędzie, pod każdą grudą przemarzniętej ziemi, pod każdym krzewem – leżą Ich kości, przestrzelone czaszki.
Modlitwa, kwiaty, znicze. Śpijcie w spokoju, mężni i niepokonani.
Jedziemy do Starobielska. Obozy zwykle były lokalizowane w dawnych zespołach klasztornych. Ruina wielkiej cerkwi i inne różne budynki. Obecnie stacjonuje tu jednostka lotnicza. Teren wojskowy – nie jesteśmy pożądanymi gośćmi. Przy drzwiach cerkwi umieszczamy pamiątkową tablicę, kwiaty, znicze i „wieczny odpoczynek racz Im dać, Panie”. Szukamy cmentarza, gdzie grzebano jeńców. Śladów nie możemy znaleźć.
W Charkowie chcemy złożyć wieńce w siedzibie NKWD – miejscu kaźni. Nie udaje się – „trudności obiektywne”… paniatno… Składamy więc kwiaty i znicze pod bramą. Tędy ich wywozili. Po naszym odejściu wszystko zostaje natychmiast zabrane. Nie ma kwiatów – nie ma pamięci – jest rzeczywistość.
Następna pielgrzymka 7 – 26 września 1996 roku z Łódzką Rodziną Katyńską. Możemy zabrać podarunki dla Polaków. A przed nami: Równe, Żytomierz, Kamień Podolski, Kijów, Skala Podolska, Tarnopol, Trembowla, Lwów, Żółkiew – to nasza historia. No a przede wszystkim Charków i Starobielsk. To zasadniczy cel. Ekshumacja zakończona. Ustalone są groby polskich jeńców i mogiły ludności cywilnej. Mogiły opasane biało-czerwonymi taśmami. Przywieźliśmy dużo kwiatów, zniczy, chorągiewek.
Msza święta, modlitwa ekumeniczna z duchownymi innych wyznań, apel poległych.
Jedziemy do Starobielska. Do klasztoru powróciły zakonnice. Nastawione są do nas przychylnie. Dostajemy obrazki Madonny Starobielskiej. Jednak nie znajdujemy uprzednio przez nas zamontowanej tablicy. Pewnie jeszcze wojsko ją usunęło. Staraniem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa została ładnie wybudowana kwatera z mogiłami pochowanych tam jeńców polskich. Wysoki metalowy krzyż z białym orłem strzegą ich spokoju.
W drodze powrotnej przed Trembowlą umiera nagle w autokarze jedna z uczestniczek pielgrzymki. Pojechała, aby pożegnać brata. Pożegnała, ale serce nie wytrzymało. Za dużo jak na jedną osobę. Takie to dzieje Polski. Takie to ciężkie losy Polaków… I to się wszystko splata i wreszcie… pęka. I pękło serce… I już jej nie ma.
27 czerwca 1998. Minęły prawie dwa lata i znów możliwość wyjazdu do Charkowa. Uroczystość wmurowania kamienia węgielnego pod Polski Cmentarz Wojenny ofiar zbrodni NKWD z wiosny 1940 roku. Prezydenci, delegacje państwowe, goście honorowi, dziennikarze. Jest nas dużo. Lecimy dwoma samolotami, również specjalnym pociągiem z członkami Rodzin Katyńskich i wojskową kompanią honorową. Już niebawem będzie wybudowany cmentarz.
Nadszedł dzień 17 czerwca 2000. Uroczyste poświęcenie cmentarza. Jadę pociągiem specjalnym. My, rodziny tych pomordowanych, a z nami żołnierze. Polscy żołnierze, którzy też będą oddawać cześć swoim poprzednikom. Wszyscy bardzo przejęci i tak bardzo serdeczni. Tak bardzo związani myślami z tymi, co tu na tej obcej ziemi na zawsze zostali. Mszę świętą odprawił biskup polowy Wojska Polskiego, Sławoj Leszek Głódź. Na uroczystość przybyli premierzy Polski i Ukrainy: Jerzy Buzek i Wiktor Juszczenko.
„W Charkowie spoczywa ponad 4.300 oficerów. Elita narodu, oficerowie służby czynnej i rezerwy, serce i mózg Niepodległej. W ogromnej większości to wychowankowie szkół i uniwersytetów II Rzeczypospolitej, ludzie, którzy po czasach rozbiorów przygotowywali się do odbudowy Polski” – z przemówienia premiera.
3, 4, 5, kwietnia 1940 roku to data pierwszych transportów jeńców z Kozielska, Ostaszkowa, i Starobielska do miejsc kaźni w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Uchwałą Sejmu RP z dnia 14 listopada 2007 ustalony został dzień 13 kwietnia Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.
Ostatni mój pobyt w Charkowie to dzień 25 września 2010, uroczyste obchody 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej. Smutna uroczystość. Tym bardziej, że parę miesięcy temu spotkało nas nowe wielkie nieszczęście. 10 kwietnia pod Smoleńskiem zginęło 96 najbardziej wartościowych ludzi. Wielu z nich znałam osobiście, z wieloma współpracowałam. Przybyło nowych mogił, nowych rocznic. Kiedy skończą się nasze tragedie?
Okazuje się, że dzięki Ogólnopolskiemu Programowi Edukacyjnemu „Katyń…ocalić od zapomnienia…” pamięć o moim Tacie będzie trwała w dębie posadzonym przez Młodzież Szkoły Podstawowej im. Żołnierzy Września i Woldenberczyków w Dobiegniewie. Na tę uroczystość, która odbyła się 2 września 2009 roku, zostałam przez Dyrekcję Szkoły i Zarząd Miasta zaproszona. Bardzo było to dla mnie miłe przeżycie i nawiązany kontakt pozwala mi na częste komunikowanie się z młodzieżą, opiekunami dębu. To bardzo dobrze, że w pięknie położonym Dobiegniewie obok muzeum Woldenberczyków rośnie dąb, który przez wiele, wiele lat będzie przypominał następnym pokoleniom o tragedii polskich oficerów, którzy zostali w tak straszliwy sposób zamordowani w 1940 roku.
To trochę takich wspomnień i refleksji. Każdy z Polaków ma swoje osobiste, bardzo tragiczne wspomnienia. Trzeba je jednak przypominać, bo pamięci nigdy nie jest za dużo. I jak powiedział Marian Hemar w swoim wierszu Katyń: oprawcy mogli zgładzić i sprawiedliwość, prawdę i wolność, ale pamięci nigdy im się nie uda. Ona zawsze będzie przypominać i wołać właśnie o tę sprawiedliwość, prawdę i wolność.